Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Telewizyjni komisarze polityczni

To, co wykonały niektóre stacje telewizyjne w Stanach Zjednoczonych, to wyraźny znak tego, jak bardzo zmienił się nasz świat, również w sensie roli mediów liberalno-lewicowych i tego, jak bardzo przyznały one sobie prawo do kształtowani nie tylko opinii, ale też wpływania w sposób bezpośredni na wydarzenia polityczne.

Gdy trwało jeszcze liczenie głosów, a na jaw wychodziły kolejne, wymagające wyjaśnień ewidentne „przekręty” (na przykład nagłe dosypywanie głosów w Michigan „hurtem” – 130 tys. kart, z których wszystkie, co do jednej, były głosem oddanym na Bidena, czy w kilku komisjach niedopuszczenie przedstawicieli sztabu Trumpa do liczenia głosów etc.), urzędujący jeszcze prezydent wystąpił przed kamerami. Kiedy zaczął mówić o oszustwach wyborczych, wtedy kilka stacji po prostu… przerwało relację, a dziennikarze zaczęli „punktować”, co w tym wystąpieniu było, według nich, nieprawdą. I wszystko byłoby OK, każdy dziennikarz przecież ma prawo do swobodnego wyrażania opinii, a nawet wytknięcia, choćby i prezydentowi, że się myli, gdyby nie fakt, że po prostu nie pozwolono, by to wystąpienie Trumpa trafiło do ludzi. Tu jest sedno tych skandalicznych decyzji „redaktorów”. Zamiast pozwolić ludziom samym ocenić, co mówi do nich prezydent, po prostu wyłączyli transmisję i zamiast tego sami zaczęli wymieniać „fałsze” i „kłamstwa” Donalda Trumpa. O tyle to ważne, że stanowi złamanie pewnych niepisanych, ale przyjętych zasad, w których tak ważne wystąpienia transmituje się w całości, nie cenzuruje się ich w trakcie – są zbyt istotne i wygłaszane przecież nie przez podrzędnego polityka, lecz przez głowę najpotężniejszego państwa na świecie. Żyjemy, drodzy Państwo, w czasach, w których lewicowo-liberalne środowiska na świecie stworzyły swego rodzaju dyktaturę, w jakiej zamknięto przestrzeń wolności słowa i możliwości posiadania własnych poglądów. Tym bardziej groteskowo brzmią wszystkie ich głośno powtarzane hasła o „wolności” czy „tolerancji”. Wszystko to, owszem, ma obowiązywać, ale tylko wobec tych, którzy z nimi trzymają. Inni – na śmietnik.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Tomasz Łysiak