Jedną z ostatnich szans ludzi, którzy mieli romans z systemem komunistycznym, na wyjście z twarzą z czasów PRL był stan wojenny. Jest prawdą, że robienie kariery dziennikarskiej – bez partyjnej legitymacji, poparcia towarzyszy albo donoszenia na kolegów – łatwe nie było. Tolerowana opozycja w postaci „Tygodnika Powszechnego” wielu szansy na rozwój, a nawet zarobek, nie dawała. Nic też dziwnego, że środowisko dziennikarskie należało do najsilniej skomunizowanych. Formalnie.
Faktycznie byli to na ogół cynicy, którzy propagandę sukcesu zapijali dużą ilością niezbędnej do znieczulenia wódki. Swoistym wzorem tego typu postawy był pokazany w „Człowieku z żelaza” redaktor Winkler, dzisiaj nieumiejętnie odgrywający rolę twardego aktora Mariana Opani.
Stan wojenny był dla tego środowiska okazją do oczyszczenia się i wejścia na nową drogę życia.
Żeby postawić się władzy, trzeba było zaryzykować. Poleciało do kosza wiele partyjnych legitymacji, spora grupa ludzi mediów zeszła do podziemia albo była represjonowana. Część dokonała innego wyboru. Nie kontestowała, próbowała dogadać się z trepami z wojska i SB albo wręcz założyła mundury. Dzisiaj ci ostatni stali się demiurgami największych mediów elektronicznych i to oni narzucają standardy postępowania. Wychowawcami nowego pokolenia postkomunistycznych dziennikarzy stali się Jerzy Urban i polecany przez niego „na każde stanowisko” Mariusz Walter. Nic też dziwnego, że zdrajca, zbrodniarz i antysemita Wojciech Jaruzelski został dzięki temu towarzystwu wykreowany na popularnego staruszka prześladowanego przez opętanych z nienawiści oszołomów. Media mogą taką papkę zrobić z wielu mózgów.
Pisałem już, że nie zgadzam się z paroma wypowiedziami Grzegorza Brauna, ale robienie dzisiaj z niego albo z Ewki Stankiewicz największego zagrożenia dla życia publicznego, gdy prawdziwi terroryści, przestępcy i mordercy odbierają generalskie emerytury, a ci, którzy ich gloryfikują, uchodzą za główne autorytety, to zachęcanie następnych pokoleń do zdrady i cynizmu.
Grzegorz i Ewa mówią to, co myślą. Ludzie ze szklanego ekranu mówią to, za co im płacą. Dzisiaj ich pracodawcą jest Urban albo któryś z wychowanków z WSI, jutro może być ktoś taki jak Brunon K. albo Ryszard C. (morderca z Platformy Obywatelskiej), pomijając stałego pracodawcę – ruską ambasadę.
Wyobrażam sobie wtedy ton wypowiedzi w rządowych mediach o kontrowersyjnym chemiku z Krakowa wrobionym przez służby albo zrozpaczonym zdziczeniem PiS taksówkarzu stającym w obronie obywatelskiego społeczeństwa.
Każde świństwo można uzasadnić. Nawet kiedy dziennikarz zakłada mundur.
O ich idolu Wojciechu Jaruzelskim traktuje najnowszy film Grzegorza Brauna dołączony do „Gazety Polskiej”.
Źródło: Gazeta Polska
Tomasz Sakiewicz