Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

Westerplatte, 21 postulatów. Alternatywne państwo

Przeświadczeni o własnej postępowości i swoiście rozumianej nowoczesności politycy od lat przekonują nas, że należy nie oglądać się na przeszłość.

Przyszłość wybierał Aleksander Kwaśniewski, puszczając do nas oko, namawiając, abyśmy i my ją wybrali. Ale on był tylko najbardziej jaskrawym wyrazicielem zasady politycznej, która charakterystyczna jest dla państw i narodów mozolnie wygrzebujących się z komunizmu i postkomunizmu. Im bardziej polityk przeświadczony jest o własnej postępowości, tym mniej chętnie mówi o przeszłości. Nie znaczy to jednak, że przeszłość go nie interesuje. Jest odwrotnie. Historia III RP pokazuje dobitnie, że zarówno komuniści, jak i postkomuniści z wszystkich obozów rządzących Polską po II wojnie światowej przeszłością byli zainteresowani często dużo bardziej niż przyszłością. A konkretnie interesowali się jej ukrywaniem, paleniem w piecach i mieleniem w niszczarkach. W bardziej drastycznych przypadkach również grzebaniem jej w najbardziej odrażający sposób, o czym przekonały się rodziny zabitych przez zwyrodnialców z ubeckich katowni. Ci swoje ofiary wrzucali do dołów śmierci, licząc, że nikt nigdy ich nie odnajdzie. Bo odnalezienie świadectw zbrodniczej przeszłości rzutować mogłoby na malowniczo zapowiadającą się ich własną przyszłość. Rządzący Polską przez lata komuniści i ich następcy świetnie rozumieli tę zasadę. Największe przesilenia polityczne w historii III RP związane były z próbami naruszenia zasady milczenia na temat przeszłości. Z takich powodów Lech Wałęsa i Donald Tusk wraz z większością ówczesnego parlamentu „liczyli głosy” w czasie „Nocnej Zmiany”. Z takich powodów „odchodził, bo był niewinny” Józef Oleksy, kiedy ujawniono dokumenty na temat jego związków z wojskowymi służbami komunistycznymi. Prawda na temat biografii Lecha Wałęsy, Tajnego Współpracownika bezpieki o pseudonimie Bolek, była powodem trwających przez lata gorszących scen, których ofiarami byli bohaterowie Solidarności, tacy jak Anna Walentynowicz czy Krzysztof Wyszkowski. To właśnie z takich powodów komunistyczny zbrodniarz Wojciech Jaruzelski zwykł retorycznie pytać o to, kim byli oni, komuniści, skoro generał Kukliński był bohaterem. Byli zdrajcami. I wiedzieli o tym. Właśnie dlatego zarówno oni, jak i ich ideowi następcy muszą zrobić wszystko, aby w imię wyboru ich przyszłości przejąć kontrolę nad przeszłością. A konkretnie, aby zniszczyć wiedzę o przeszłości. Właśnie dlatego w ostatnich dniach byliśmy świadkami dwóch wydawałoby się nieznaczących wydarzeń, które wpisują się w coraz bardziej rozpaczliwe próby ratowania tego, co się da z działającego przez dziesięciolecia mechanizmu przykrywania prawdy popiołem, wapnem czy choćby grubą warstwą pudru. Przez trzy lata gdański samorząd próbował ograniczać rolę państwa polskiego w czasie rokrocznych obchodów wybuchu II wojny światowej na Westerplatte. Kulminacją tych skandalicznych działań była próba usunięcia Wojska Polskiego z obecności w miejscu uświęconym krwią polskich żołnierzy, którzy pierwsi stawiali czoła niemieckim najeźdźcom w 1939 roku. W efekcie w tym roku to MON i państwo przejęły kontrolę nad organizowanymi na Westerplatte uroczystościami, uniemożliwiając gdańskiemu samorządowi wykorzystanie tego miejsca i tej rocznicy do budowania alternatywnej wersji historii. Takiej, w której Niemców zastąpią naziści, a walka o ocalenie Polski staje się bitwą o tolerancję i „ciekawość względem innych kultur”, jak w 80. rocznicę wybuchu II wojny światowej twierdził Frans Timmermans, wiceprzewodniczący Komisji Europejskiej zaproszony na obchody przez prezydent Gdańska. W tej wizji historii Polaków zastępują bezpaństwowi „gdańszczanie”, a dzisiejszą Polskę „Wolne Miasto Gdańsk”.

Przejęcie przez rząd organizacji obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej wywołało kuriozalną reakcję rządzącej Gdańskiem Aleksandry Dulkiewicz. Jej zdaniem to dowód na to, że mamy do czynienia z „totalitarnym rządem”. Dulkiewicz nie mówi tego ot, tak sobie. Jej polityczne zaplecze zdaje sobie sprawę z praktycznego znaczenia politycznej symboliki tego miejsca. Westerplatte było miejscem, w którym po raz kolejny ziścił się geopolityczny koszmar Polski. Kolejny atak odwiecznych sojuszników – Rosji i Niemiec, którzy ledwie kilka dni wcześniej podpisali tajny protokół, w którym podzielili między siebie Polskę. To salwy na Westerplatte były pierwszymi znakami śmierci i zniewolenia, jakie na kilkadziesiąt lat miały stać się losem Polaków. Zniewolenie to przełamaliśmy dopiero w roku 1980 wraz z powstaniem Solidarności. Symbolem ruchu, który przywrócił nam wolność, było między innymi 21 postulatów, które wówczas wypisane zostały na tablicach, które dzisiaj znajdują się w zasobach Muzeum Narodowego. Muzeum wypożyczyło je Europejskiemu Centrum Solidarności, organizacji, którą kontroluje gdański samorząd. ECS w ostatnich dniach… odmówił zwrotu tych tablic. Podparto się przy tym pismem posła Koalicji Obywatelskiej Piotra Adamowicza, w którym postuluje on wykreślenie tablic z zasobu muzealnego, bo wówczas tablice mogłyby legalnie znaleźć się w instytucji, nad którą kontroli nie ma państwo, tylko środowisko posła Adamowicza i jego przyjaciół. Po co to robią? Bo historia jest jednym z narzędzi, za pomocą którego ta grupa ludzi próbuje organizować własne, alternatywne państwo.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń