30 kwietnia upływa kadencja prezes Sądu Najwyższego Małgorzaty Gersdorf. Jednak z powodu epidemii koronawirusa zdecydowała ona o odwołaniu Zgromadzenia Ogólnego Sędziów SN, które wybrać ma kandydatów na jej następcę. Zdaniem rzecznika sądu, po upływie jej kadencji „obowiązki Pierwszego Prezesa przejmie Prezes Sądu Najwyższego najstarszy służbą na stanowisku”. A jest nim akurat oficer komunistycznej bezpieki wojskowej, sędzia SN, kapitan Józef Iwulski. Sugestia przedstawiana przez rzecznika Laskowskiego, że to właśnie sędzia Iwulski ma kierować pracami Sądu Najwyższego, to nieprawda. W ustawie znajduje się zapis, który mówi jasno, że decyzję o tym, kto zamiast prezes Gersdorf zorganizuje wybory nowego prezesa, podejmie prezydent. Na słowa sędziego Laskowskiego można byłoby machnąć ręką. Prawo w tej materii jest oczywiste. Jednak ta wypowiedź pokazuje dużo szerszy problem, który wciąż pojawia się w węzłowych miejscach polskiego systemu władzy. Tam, gdzie podejmowane są kluczowe dla Polski decyzje, zainstalowani są ludzie komunistycznej wojskowej bezpieki. I wciąż próbują pozaprawnymi metodami uzyskać wpływ na realną władzę. Jest to sprawa o tyle istotna, że to Sąd Najwyższy decyduje o ważności bądź nieważności wyborów. Demokracja opiera się na zaufaniu do sądów, ale również do tej części systemu, który nie jest formalnie częścią władzy, ale ma na nią olbrzymi wpływ. Świat mediów to też władza. Często nazywana Czwartą Władzą. Ten system w Polsce skonstruowany został również przez komunistyczną bezpiekę, i to u samego zarania III RP. Jak wynika z dokumentów opublikowanych w 2006 roku przez Instytut Pamięci Narodowej, już czasie stanu wojennego w 1983 roku Jerzy Urban w piśmie do Czesława Kiszczaka kreślił plan stworzenia nowej służby zajmującej się najważniejszymi przedsięwzięciami polityczno-propagandowymi. Miałaby się ona zajmować „tworzeniem własnych programów telewizyjnych, radiowych i reportaży pisanych”. W liście Urban zaproponował też konkretnego człowieka: „Mariusz Walter – nadaje się na głównego konsultanta, jakiegoś szefa programowania, szefa realizacji programów radiowych i TV – jednym słowem nie kierownika pionu propagandy, lecz główną siłę koncepcyjno-fachową”. Urban rozważa możliwości zaangażowania Mariusza Waltera, pisząc o jego pracy w firmie produkującej kasety wideo, wskazuje też inne osoby, ale swoje pismo do człowieka, który jeszcze niedawno pełnił funkcję szefa wojskowego wywiadu, jak również kontrwywiadu, podsumowuje takim zdaniem: „Gdyby udało się pociągnąć Waltera, on zaproponuje dużo młodych, zdolnych ludzi. Ja dalej będę myśleć, rozglądać się i szukać”. Wraz z upadkiem komuny w Polsce zaczął się tu nowy porządek medialny. W jego ramach powstały wielkie, ale już prywatne koncerny telewizyjne, które do dzisiaj mają dominującą pozycję na rynku – także informacyjnym. Jednym z nich jest założona przez firmę ITI panów Mariusza Waltera i nieżyjącego już Jana Wejcherta stacja TVN. W słynnych zeznaniach Grzegorza Żemka z afery FOZZ czytamy, że wojskowe służby specjalne wyznaczyły mu zadanie „znalezienia za granicą firmy, która mogłaby pełnić rolę konia trojańskiego”. Żemek twierdzi, że jedyną korporacją, którą znał, była „firma należąca do Jana Wejcherta, ulokowana w Irlandii. Firma ta nazywała się Cantal, a później zmieniono jej nazwę na ITI. Zapytałem służby wojskowe, czy mogę podjąć kontakt z Wejchertem. Otrzymałem wówczas informację, że on już współpracuje ze służbami wojskowymi, więc będzie to proste”. Spółka wielokrotnie zaprzeczała o jakichkolwiek związkach z FOZZ czy komunistycznym wywiadem. Wytoczyła w tej sprawie wieloletni proces Antoniemu Macierewiczowi, który ostatecznie go wygrał. Jednak na przestrzeni lat opinia publiczna wielokrotnie przekonywała się, że komunistyczny wywiad wojskowy miał swoich ludzi bardzo wysoko w strukturze tej firmy. W 2006 roku „Gazeta Polska” opublikowała tekst o współpracy z WSI zastępcy dyrektora programowego stacji Milana Subotića, który przyznał się do pracy dla komunistycznego wywiadu wojskowego od 1984 roku. Przykłady wpływów bezpieki w polskiej przestrzeni medialnej można mnożyć, jednak nie o to chodzi. Po 30 latach funkcjonowania polskiej demokracji samozwańcze elity próbują przekonać nas, że to nie wybory i wyborcy mają podejmować kluczowe dla naszej państwowości decyzje. Że wyborcy są zbyt głupi, aby samemu zdecydować, czy mają w nich brać udział, czy nie. Że samozwańcze elity chcą mieć prawo veta – choćby z pozycji sędziwego komunisty zasiadającego w Sądzie Najwyższym. W demokracji do realizacji takich operacji konieczne jest posiadanie narzędzia wpływu na opinię publiczną. Metody, stosowane przez niektórych uczestników gry medialnej, przypominają te opisane w liście Urbana sprzed prawie 40 lat. Jednak jak to często bywa przy operacjach specjalnych realizowanych przez Sowietów – nawet najlepszy plan zawodzi w szczegółach. Sowieci zawsze zakładali, że Polacy nie są w stanie samodzielnie oceniać tego, co dla nich dobre, i odróżniać prawdy od fałszu. W tym sensie trwająca przez całe lata medialna tresura przypomina jeszcze jeden aspekt działalności spółki ITI, kiedy postanowiła ona kupić warszawską Legię. Nowi właściciele kupili klub piłkarski, w którym chcieli wytransferować... kibiców. Bo ci, których miał klub, nie pasowali do ich koncepcji. Projekt skończył się klęską. ITI klub sprzedało.
Kibice zostali. Identycznie jest z próbą przebudowania Polaków metodami inżynierii społecznej rodem z Urbanowskich instrukcji. I skończy się tak samo. Nie udało się Urbanowi, nie uda się jego następcom.