Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Pozorny dylemat: ratować życie czy pieniądze

Wspólnota, która niezdolna jest do podjęcia wyzwań i wysiłku – również finansowego – dla ochrony życia swoich członków, skazana jest na degenerację. Również finansową.

Prawie oficjalnie. Może nie do końca, ale półgębkiem. Na własnych stronach w mediach społecznościowych. Post na „fejsie”, niewinny komentarz pod postem koleżanki czy kolegi. Ile to jeszcze będzie trwało? Przecież tylko do lasu. I tak nikogo tam nie spotkam. W ogóle po co to wszystko? Przecież Szwecja nic nie zrobiła i jest w niej tak samo. No nie. Nie jest tak samo. Że Austria to, że Chiny to, że Białoruś tamto, a my siedzimy na tyłkach zamknięci w czterech ścianach. Że nie da się tak na dłuższą metę funkcjonować, że siedzimy sobie na głowach. Że tak nie można. Nie pada pełnym zdaniem jeden argument: że to uderzy nas po kieszeni. A uderzy. I wszyscy o tym wiemy. Zanim głośno to pytanie zadamy, warto zdać sobie sprawę, czemu nie jest ono artykułowane wprost. Nie jest, bo podświadomie czujemy, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, tylko pozornie ma wymiar wszechogarniającego konfliktu tragicznego. W dylemacie, który przed nami stoi, na jednej szali leży życie i zdrowie naszych bliskich, na drugiej nasze pieniądze. Kiedy tylko wypowiemy to głośno – zdajemy sobie sprawę z tego, że ten dylemat w istocie nie istnieje. Cywilizacja, której jesteśmy częścią, tym różni się od barbarii, że w centrum naszego zainteresowania leży człowiek i jego życie. Droga, którą zdają się wskazywać wszyscy ci, którzy uważają, że musimy zdecydować się na diaboliczny wybór i świadomie skazać część naszych współobywateli na śmierć w męczarniach, nie tylko jest drogą na moralne bezdroża i prostą drogą do upadku naszej wspólnoty. Jest również, z czego chyba nie zdają sobie sprawy piewcy zasady prymatu kasy nad życiem, drogą do totalnego upadku… gospodarczego. Wspólnota, która niezdolna jest do podjęcia wyzwań i wysiłku – również finansowego – dla ochrony życia swoich członków, skazana jest na degenerację. Również finansową. I nie chodzi wyłącznie o oczywistą prawdę wynikającą z naturalnych konsekwencji pozostawienia śmiertelnej pandemii samej sobie. Wszyscy, którzy dzisiaj nawołują do szybkiego uruchomienia normalnego trybu działania ruchu turystycznego, handlu, usług – również tych wymagających stałego i bliskiego kontaktu ludzi między sobą – powinni wykonać proste ćwiczenie intelektualne. Jaki wpływ na liczbę klientów restauracji przy głównych ulicach miast i miasteczek miałyby – jak w Ekwadorze – leżące na ulicy ciała osób, których załamujące się pod naporem zarazy państwo nie zdołało nie tylko uratować, lecz nawet pochować? Warto, żeby wszyscy ci, którzy uważają, że priorytetem jest w tej chwili ponowne otwarcie centrów handlowych, zastanowili się, jak na komfort prowadzenia w nich handlu wpłynęłyby codzienne informacje o setkach, a może tysiącach ofiar choroby, która dziesiątkuje rodziny sprzedawców i kelnerów w dokładnie takim samym stopniu jak klientek sklepów i popijających kawę z mlekiem smakoszy życia. Jak na frekwencję na koncertach wpłynęłaby fala zakażeń. Warto zastanowić się wreszcie, jak wyglądałaby praca w biurowcach, otwartych przeszklonych przestrzeniach, kiedy najpierw co setna, potem co dziesiąta, a potem co druga osoba miałaby w domu kogoś, kto walczy o życie. W domu. Bo w szpitalu walczyliby wyłącznie ci, którzy są w stanie najgorszym. I to tylko pod warunkiem, że miałby kto ich leczyć. Epidemie nie oszczędzają bowiem lekarzy. Zwłaszcza jeśli pozostawione są same sobie. Jak wpłynęłoby to na realizację planów sprzedaży? Jak wpłynęłoby na terminowość dostaw, dotrzymywanie deadline’ów, targetów i innych g..., już wówczas wartych rocznych, kwartalnych czy wieloletnich celów? Jak wreszcie ta atmosfera wpłynęłaby na makroekonomiczne wskaźniki, na kursy akcji, wyceny obligacji? Wreszcie kurs naszej waluty. Jak umierający w dziesiątkach tysięcy nasi współobywatele świadczyliby o sile gospodarki? Jak świadczyliby o ekonomicznej sile naszego państwa? Jak wreszcie wpłynęliby na wysokość miesięcznych przychodów każdej małej firmy? Każdego małego biznesu? Jak wpłynęliby na wysokość miesięcznych pensji tych, którzy dzisiaj narzekają, że nie mogą pobiegać w lesie pod domem? Przesadzam? Nie sądzę. Pracujący w zaciszu swoich gabinetów, pracowni i laboratoriów naukowcy od lat zajmują się rzeczami, którymi nigdy specjalnie nie interesowali się ani dziennikarze, ani politycy. Wśród tych naukowców są również epidemiolodzy. Między innymi tacy, którzy zajmują się matematycznym modelowaniem rozwoju chorób zakaźnych. Ci ludzie mają przygotowane i od lat sprawdzone wzory matematyczne, które pokazują, jak rozwijają się epidemie. Dziś te wzory i raporty czytane są dużo chętniej niż w innych okolicznościach. Jeden z takich raportów autorstwa polskiego badacza dr. Rafała Mostowego pokazuje zatrważający wykres. Obrazuje na nim kilka możliwych scenariuszy rozwoju epidemii COVID-19. W zależności od tego, ile wynosi parametr „kappa”, w Polsce zginie od stu do… stu tysięcy osób. Czym jest parametr „kappa”? Matematyczną wartością określającą skuteczność dystansowania społecznego. Jego wartość może wynosić od zera do jeden. Gdzie jeden to sytuacja, w której społeczeństwo nie reaguje w ogóle i prowadzi zwykłe życie, tak jakby pandemii nie było. I właśnie w tej sytuacji liczba ofiar w Polsce wyniosłaby według tego modelu nawet sto tysięcy. Naszych współobywateli. Sąsiadów. Rodziców. Dzieci.
 

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń