PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Stara tradycja zdrady

Długa praktyka próśb o interwencję w Polsce kierowanych przez polskich polityków do polityków innych państw rozwija się w najlepsze. Właśnie kolejny rozdział dopisuje Radek Sikorski, który zorganizował w Parlamencie Europejskim naradę na temat tego, jak zagraniczni politycy mogą pomóc w zmianie władzy w Polsce.

Problem postawiony przed eurodeputowanymi z nowego składu Parlamentu Europejskiego jednak zdaje się ich przerastać. Jak bowiem wynika z opublikowanej dzięki obecności kamery TVP na sali wypowiedzi hiszpańskiego europosła z Wysp Kanaryjskich Juana Fernando Lopeza Aguilara, wśród adresatów próśb o pomoc panuje lekkie zniecierpliwienie. „Co jeszcze może zrobić unijny parlament? Czego jeszcze można od niego oczekiwać, bo my zrobiliśmy w obecnej sytuacji wszystko, co było możliwe” – pyta pan Aguilar. Nie jest on po prostu pierwszym lepszym posłem do PE. Przez kilka lat (prawie 3) pełnił funkcję hiszpańskiego ministra sprawiedliwości, więc świetnie powinien rozumieć problem, przed którym stoją jego polscy koledzy oraz siłą rzeczy również on sam. Zgodnie z hiszpańskimi regulacjami, sędziowie muszą stosować się do przepisów dużo bardziej restrykcyjnych niż te, które obowiązują lub mają obowiązywać w Polsce. Hiszpańscy sędziowie nie mają bowiem prawa członkostwa nie tylko w partiach politycznych, ale również nie mogą wydawać „publicznych oświadczeń”, dotyczących „pochwał lub recenzji władz publicznych” czy „oficjalnie działających korporacji”. Mają również zakaz „uczestnictwa w publicznych spotkaniach oraz manifestacjach” ze względu na rolę, jaką pełnią w hiszpańskim wymiarze sprawiedliwości. Krótko mówiąc, gdyby w czasach rządów lewicowej partii Zapatero w latach 2003–2007 konserwatywni sędziowie w Hiszpanii wpadli na pomysł manifestowania przeciwko rządowi na przykład w formie marszu tysiąca tóg albo protestu świeczkowego, to właśnie dzisiejszy gość Radosława Sikorskiego w Europarlamencie musiałby zająć w tej sprawie stanowisko. Tak się zresztą składa, że w 2006 roku, kiedy w Hiszpanii trwały napięcia polityczne wywołane między innymi sprawami przepisów antyterrorystycznych, niepodległości Katalonii oraz legalizacji małżeństw homoseksualnych przez partię pana Aguilara, wezwany przed zdominowane przez hiszpańską lewicę Kortezy (tamtejszy sejm) został ówczesny prezes Sądu Najwyższego Francisco José Hernando. Odmówił pojawienia się przed tym ciałem mówiąc, że byłoby to złamaniem zasady apolityczności, a odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie politycy do niego mają, mogą znaleźć w orzecznictwie Sądu Najwyższego. Pan Aguilar świetnie też wie, że w jego państwie odpowiednikiem naszej Krajowej Rady Sądownictwa jest instytucja, w której decyzję podejmują politycy. Tamtejsza rada składa się z 20 członków. 12 z nich to sędziowie, 8 to inni prawnicy. 6 z sędziów wybieranych jest przez Kortezy, 6 przez Senat kwalifikowaną większością 3/5 głosów. Nic więc dziwnego, że w Parlamencie Europejskim w tej sprawie panuje konfuzja. Jednak z naszej perspektywy kluczowe jest co innego. To oczywiste, że po stronie krytyków reformy polskiego wymiaru sprawiedliwości nie ma już żadnych argumentów prawnych. Polityczne też, jak widać na powyższym przykładzie, nie istnieją. Coraz bardziej bezwstydne działania polskich polityków, pragnących powrócić do władzy z pomocą zagranicznych przyjaciół, stają się zagrożeniem dla odzyskanej po ponad 200 latach polskiej państwowości. Bo nie ma takiej sprawy, której dzisiejsza opozycja nie byłaby w stanie wykorzystać dla próby odzyskania władzy w Polsce. Jednak zamiast dopingować polskich wyborców dla poparcia swoich rozwiązań, koncentrują się na mobilizowaniu zagranicznych polityków do udzielania im „bratniej pomocy”. W tej chwili dotyczy to nie tylko spraw wymiaru sprawiedliwości. Podważane są inne kluczowe decyzje dotyczące polskich spraw: obronności, suwerenności energetycznej, swobody przekraczania granic przez polskich obywateli (vide: sprawa przekopu Mierzei Wiślanej). Każdy z tych tematów jest dobry, żeby poprosić o pomoc polityków z innych krajów. Ci, którzy proszą o pomoc za granicą, liczą na premię w formie stanowisk. Ale taka „pomoc” zawsze przychodzi za cenę, którą płacić będą polscy obywatele i polskie państwo. Być może ostateczną zapłatą będzie jego suwerenne istnienie. Ta praktyka w Polsce ma bardzo długą tradycję i za każdym razem w naszej historii kończyła się bardzo źle. W tej chwili nie należy więc tego ignorować i nie sposób tych działań interpretować inaczej jak wypowiedzenia lojalności Polsce. A to w polskiej tradycji nazywane jest krótko i konkretnie – zdradą.

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń