Swoim punktem widzenia na polską ustawę podzielił się na przykład prezes izby adwokackiej pięknego Amsterdamu. W wystąpieniu nastraszył senatorów i wszystkich słuchających jego słów wydaniem nowojorskiej wersji dziennika z Czerskiej, mówiąc tak: „Chciałbym pokazać państwu dzisiejsze międzynarodowe wydanie New York Times. Widać, przed czym stoją sędziowie, a ustawa nie jest jeszcze przyjęta. Sprzeciwiamy się projektowi i mam nadzieję, że nie zostanie przyjęta”. Nie wiemy, czy nadzieja adwokata z Amsterdamu związana była z wypowiedzią sędziego Krystiana Markiewicza, który dla nowojorskiego dziennika mówił, że sędziowie protestują, robiąc to dla ludzi, oraz że „niezbyt często to robią”. W ten sposób sędzia odniósł się do protestu, nazwanego „marszem tysiąca tóg”. Twierdzenie, że polscy sędziowie rzadko wychodzą na ulice manifestować, już samo w sobie brzmi zaskakująco, biorąc pod uwagę dziesiątki, jeśli nie setki takich demonstracji w ciągu ostatnich lat. Ale jeszcze bardziej dziwnie brzmi informacja, że sędziowie robią to dla ludzi. W tych samych dniach pojawiła się informacja, że w Olsztynie siedem różnych składów sędziowskich skierowało pytania do Sądu Najwyższego, zawieszając de facto sądowe sprawy zwykłych ludzi z Bartoszyc, Kętrzyna, Lidzbarka Warmińskiego i Nidzicy. W relacji z tej sprawy czytamy, że „Sędziowie Sądu Okręgowego w Olsztynie w IX Wydziale Cywilnym Odwoławczym skierowali do Sądu Najwyższego pytanie, czy orzeczenia wydane przez sędziów nominowanych przez nową KRS są ważne”. Tym sposobem w imię rzekomej walki o prawa obywateli ich sprawy sądowe zostały zawieszone lub przedłużone o kolejne miesiące. Ale zdaniem ekspertów Senatu tak powinno być. Jak twierdził bowiem kolejny z ekspertów, tym razem z Belgii: „Sądy krajowe muszą stosować prawo unijne i nie stosować żadnego prawa krajowego sprzecznego z unijnym. Leży to w interesie wszystkich obywateli uczestniczących w postępowaniach”. Próba przeforsowania w Polsce poglądu, że prawo unijne jest ważniejsze od krajowego sprzeczna jest, co prawda, z wciągniętą na sztandary opozycji Kon-Sty-Tu-Cją, ale jak już wiemy, jej zapisy od dawna przez samą opozycję traktowane są z przymrużeniem oka. Bardzo ciekawie w czasie posiedzenie zespołu wypowiadał się profesor Carlos Flores Jubelias z Uniwersytetu w Walencji, który stwierdził, że ciężko mu zdecydować, czy w dniu obrad powinien być w Polsce czy w Hiszpanii, bo w jego kraju w tych samych dniach władze powoływały na stanowisko prokuratora generalnego człowieka, który dwa dni wcześniej był ministrem sprawiedliwości, a sprawa uwięzienia katalońskiego polityka stała się podstawą, na której hiszpański Sąd Najwyższy nie zgodził się z poleceniem TSUE, aby tego polityka wypuścić z więzienia. Jednak absolutnym hitem posiedzenia senackiego zespołu była wypowiedź profesora Franza Mayera z Uniwersytetu w Bielefeld. Profesor tłumaczył publiczności, że w Niemczech sędziowie awansowani i nominowani są przez polityków, bo tam po II wojnie światowej trzeba było przywrócić zaufanie do wymiaru sprawiedliwości po tym, jak sędziowie stali się za czasów Hitlera częścią totalitarnego aparatu represji. Jednak w tej samej wypowiedzi pan profesor odmówił prawa do dokładnie tego samego Polakom, którzy pod sowieckim totalitaryzmem z istotnym udziałem sędziów funkcjonowali przez kilkadziesiąt lat. I dokładnie ten sam sposób rozumowania przyświeca całej operacji pod tytułem polskie sądy, jaką właśnie rękami kasty i jej przyjaciół organizują sobie nasi międzynarodowi partnerzy w unijnej walce o wpływy.