Kolejne informacje, które ujawnia Tomasz Duklanowski na temat osób twierdzących, że przekazywały dzisiejszemu marszałkowi Senatu profesorowi Grodzkiemu pieniądze, pokazuje coś więcej niż tylko patologie, jakie przez lata toczyły polską służbę zdrowia.
Pierwszą taką informację opinia publiczna poznała 12 listopada, czyli w dniu, w którym Tomasz Grodzki został wybrany na marszałka Senatu. Wówczas swój wpis na Facebooku umieściła profesor Agnieszka Popiela z Uniwersytetu Szczecińskiego. Twierdziła w nim, że kiedy chorowała jej matka leczona przez profesora Grodzkiego, pani profesor miała wpłacić kwotę 500 dolarów – jak wówczas słyszała, z przeznaczeniem na czasopisma medyczne, za które nigdy nie otrzymała pokwitowania. Po tej wypowiedzi pan marszałek Grodzki publicznie stwierdził, że nic takiego nie miało miejsca, a pani profesor w ogóle nie zna. W odpowiedzi na to oświadczenie Tomasz Duklanowski kilka dni później opublikował fragment korespondencji, z której wynika, że niecałe 5 lat wcześniej Tomasz Grodzki wysyłał do pani Popieli wiadomość, w której groził jej pozwem, jeśli nadal będzie rozpowszechniać informacje dotyczące wpłaty pieniędzy. Z opublikowanej wiadomości wynikają trzy wnioski. Po pierwsze, nie jest tak, jak twierdzą obrońcy Grodzkiego, że zarzuty dotyczące profesora pojawiły się publicznie dopiero wtedy, gdy ten został marszałkiem Senatu. Pani profesor Popiela podnosiła je dużo wcześniej. Po drugie, trudno wyobrazić sobie, że profesor Grodzki wysyłał w mediach społecznościowych wiadomości z groźbą procesu do osoby, której nie zna. Po trzecie, w swoich wiadomościach do pani Popieli pan profesor pisał tak: „Jeśli Pani nie odróżnia wpłat na fundacje działające przy szpitalu, które wydają środki na zakupy sprzętu i szkolenia młodych lekarzy, od czego innego, to po prostu mi przykro”, a z tej wypowiedzi wprost wynika, że późniejszy pan marszałek co najmniej przyznawał, że w jego praktyce lekarskiej mogły mieć miejsce wpłaty pieniędzy. Jak twierdzi – na rzecz przyszpitalnej fundacji. Marszałek Grodzki po ujawnieniu tej korespondencji stwierdził, że internetowego kontaktu nie pamiętał i nie skojarzył, że osoba, która oskarżała go przed laty w internecie o inkasowanie pieniędzy, to ta sama osoba, która o to samo oskarżyła go po jego wyborze na marszałka Senatu. W kolejnych tygodniach Tomasz Duklanowski publikował relacje ludzi, którzy zetknęli się z profesorem Grodzkim i twierdzą, że w związku z tymi kontaktami przekazywali mu pieniądze. Ci nie mówili już o wpłatach na fundacje. Wśród relacji znajdują się stwierdzenia o bezpośrednich wpłatach w gotówce różnych kwot. Od 400 złotych do kilku tysięcy. W dwóch najnowszych pojawiają się informacje o „z metra ciętym naganiaczu”, który miał pośredniczyć w inkasowaniu pieniędzy, a to z kolei wskazuje na praktykę, w której brać musiał ktoś jeszcze. Pan Marszałek Grodzki odniósł się do jednego z tych zarzutów, twierdząc, że nie ma nic zdrożnego w inkasowaniu pieniędzy od pacjentów w prywatnym gabinecie.
Zarzeka się, że jednak nigdy od nikogo pieniędzy nie żądał i nigdy nie przyjmował łapówek. Ale z każdą kolejną informacją od pacjentów marszałka mnożą się pytania o polityczne koszty jego trwania na stanowisku marszałka izby wyższej Senatu oraz o to, w jaki sposób bronią go polityczni patroni. Senacka większość nie chce słyszeć o jego dymisji. Politycy Platformy mówią o ataku pisowskich mediów na wyspę wolności, jaką jest Senat. Politycy lewicy zarzekają się, że dopóki nie ma zarzutów prokuratorskich – nie ma sprawy, jednak nie dają jasnej odpowiedzi na pytanie, czy poprą ewentualny wniosek o odebranie marszałkowi immunitetu. Politycy broniący marszałka Grodzkiego sugerują też, że informacje są niewiarygodne, bo osoby, które oskarżają marszałka, chcą zachować anonimowość. Tym samym politycy wywierają presję na to, aby dziennikarze ujawnili swoich informatorów. Żaden dziennikarz tego nie zrobi, jednak warto spytać, po co politycy wywierają taką presję. Być może po to, żeby zniechęcić kolejnych informatorów i wiedzieć, kogo z obecnych zastraszyć. Do takich wniosków można dojść, obserwując, co stało się z panią profesor Popielą. W związku z jej wypowiedziami rzecznik dyscyplinarny jej uczelni – Uniwersytetu Szczecińskiego – rozpoczął postępowanie dyscyplinarne. To może doprowadzić do jej ukarania. W ten sposób tak jak w sprawie warszawskiej reprywatyzacji winny okazał się Jan Śpiewak, tak w sprawie pieniędzy marszałka Grodzkiego winna okaże się profesor Popiela. A w zamierzeniach frontu obrońców marszałka być może w następnej kolejności wszyscy ci, którzy odważyli się o tej sprawie mówić.