„Gazeta Wyborcza” do spółki z liderem „Krytyki Politycznej” Sławomirem Sierakowskim dokonała epokowego odkrycia, którym postanowiła się pochwalić: „To nie jest hołota, która nic nie rozumie, zbadaliśmy wyborców PiS”. Kiedy internauci zwrócili uwagę na daleko posunięty kretynizm tak skonstruowanego tytułu, ten szybko uległ zmianie, wówczas okazało się, że „są racjonalni, świetnie zorientowani i wiedzą, co robią”. Ci sami ludzie? Nie do końca. W drugiej wersji tytuł kończył się zdaniem: „Zbadaliśmy wyborców PiS, PO, PSL i Lewicy”. Pomijając rozszerzającą się definicję obiektu badania wraz z postępującą krytyką ze strony czytelników zastanawiające jest, że zarówno autorzy, jak i zamawiająca tekst redakcja uznali za odkrywcze i niemalże sensacyjne, że zwiększająca się część wyborców w Polsce postępuje racjonalnie, dokonując wyborów politycznych przez pryzmat własnego interesu. Zdziwienie redakcji wytłumaczyć można oczywiście tym, że wybory te od lat są krańcowo odmienne od tych, których życzyłaby sobie sama gazeta oraz autorzy raportu. Wydawałoby się, że założenie, iż w demokracji obywatele wybierający władzę kierują się własnym interesem, powinno być podstawą planowania jakiegokolwiek programu politycznego. W Polsce jednak najwyraźniej nie jest to takie oczywiste. Jak wynika z innego, opublikowanego kilka tygodni temu przez Oko.press sondażu IPSOS, elektoraty w Polsce różnią się pod względem swoich motywacji. Elektorat Prawa i Sprawiedliwości głosuje ze względu na „dobry program” oraz – jak pisze portal – ze względu na przekonanie wyborcy, że PiS „potrafi dbać o interesy takich ludzi jak ja”. W wypadku elektoratu Koalicji Obywatelskiej i Lewicy dominującą motywacją jest to, aby „nie wygrała inna partia”. Obydwa badania w pewnej mierze prowadzą do podobnych wniosków: że w Polsce zwiększa się grupa ludzi, którzy uważają wybory za narzędzie, za pomocą którego można polepszać własną sytuację. W okolicznościach zdrowej rywalizacji politycznej tego typu badania powinny postawić na głowie sposób działania partii opozycyjnych względem PiS. A mówiąc precyzyjniej: powinny przestawić sposób działania opozycji z głowy z powrotem na nogi. Dziś bowiem każda racjonalna z punktu widzenia wyborcy propozycja polityczna rządzących spotyka się z artyleryjskim ostrzałem opozycji spod znaku Platformy Obywatelskiej. Z kolei całość propozycji politycznych tejże Platformy sprowadza się do rozgrzewania antypisowskich emocji do czerwoności. Świetnym przykładem jest aktywność sztabu wyborczego pod hasłem #SilniRazem, hołubienie politycznych pomysłów w rodzaju Klaudii Jachiry czy radosna akcja robienia z siebie kretynów przez celebryckie zaplecze totalnych pod hasłem „Nie świruj, idź na wybory”. Jaki jest sens tego działania? Nietrudno to zrozumieć. Wskazówki znajdują się m.in. w raporcie Sierakowskiego. Wynika z niego, że jedyną ideą spajającą największą partię opozycyjną jest „anty PiS”, a skoro tak jest, to mobilizacja tego elektoratu wymaga odwoływania się do najniższych instynktów zaszczepionych w czasach świetności mistrza gatunku, czyli Janusza Palikota, i jego sikającej do zniczy, radosnej ekipy spod smoleńskiego krzyża. Jednak ta droga dzisiaj prowadzi donikąd. Ten sposób myślenia wyborców jest w odwrocie. Nie wiem, czy wiedzą to już sztabowcy Platformy Obywatelskiej, ale z pewnością wie to już „Gazeta Wyborcza” i – wszystko na to wskazuje – również zjadający Platformę punkt procentowy po punkcie postkomunistyczny SLD, który unika jak ognia krytykowania PiS za działania, które realnie wpływają na zwiększający się standard życia Polaków. Po 30 latach szantażowania wyborców kompleksami wskaźników ekonomicznych i politpoprawnej „fajności”, której standardy wyznaczały ulice Czerska lub Wiertnicza, ludzie się zbuntowali. Nagle wyborcy w Polsce zaczęli domagać się od polityków, żeby ci realizowali ich interesy. Głosujący zaczęli nagradzać zaufaniem polityków, którzy to robią. Wyższy standard życia, więcej pieniędzy, lepsze warunki pracy, poszanowanie dla tradycyjnych wartości zwykłych ludzi. Wyborca w Polsce powoli przestaje myśleć o sobie jako publiczności telewizyjnego show, którego głównym zadaniem jest klaskanie w sposób satysfakcjonujący wyobraźnię reżysera, a zaczyna czuć się szefem zatrudniającym polityka po to, żeby ten dbał o jego interesy.