Wydawało się, że w okresie urlopowym będziemy się nudzić, ale na brak atrakcji chyba nie da się narzekać. No, może tylko PiS nudzi i kolejny raz organizuje konwencję programową, na której odbyły się dziesiątki paneli i zapewne za chwilę poznamy nowe pomysły dla Polski. Poza tym wyjątkiem same atrakcje i sensacje, na przykład nagle okazało się, że nie wszyscy absolwenci dostaną się do „wymarzonych szkół”. Dajcie ludzie spokój!
Przed wojną tego nie było, dopiero jak ciemnogród nastał nad Wisłą, to się marzenia posypały. Próbuję też odgrzebać w pamięci jakąś poważną sensację, lecz z tym mam pewien problem związany z punktem siedzenia. Z pewnością poważny problem ma Bartosz Arłukowicz, jednak dla mnie to są śmieszne perypetie. Tęgie głowy z PO wymyśliły, że Bartek będzie idealną twarzą kampanii po udanym starcie w Szczecinie na deputowanego Parlamentu Europejskiego. Przyjęto dwa kryteria, Arłukowicz zdobył 200 tysięcy głosów i parę razy widziano go, gdy kupował u „zwykłych ludzi” ziemniaki na targu. Jak widać, wiele PO do szczęścia nie potrzeba i tak się ucieszyli swoim genialnym ruchem zwrotnym, że zapomnieli o Włodku Cimoszewiczu. Wzmiankowany uzyskał jeszcze wyższy wynik w Warszawie, chociaż kompletnie nic nie robił, prócz tego, że potrącił kobietę na pasach i tłumaczył się chorobą nowotworową. Jaki jest skutek wyboru Bartka zamiast Włodka? Dla PO fatalny! Arłukowicz tak uwierzył w swoje siły, że na starcie narobił poruty w Węgrowie, gdzie wyśmiał nie tego „zwykłego Polaka”, na którego polował. Trudno oprzeć się złośliwej konkluzji, że znacznie lepszą dla PO jest kampania w modelu Cimoszewicza, czyli nic nie robić, bo gdy robią cokolwiek, to zawsze jest śmiesznie i gorzej dla nich.