Koalicja Europejska ogłosiła swoje porozumienie programowe. Zawiera niewiele konkretów, jednak wśród nich jest jeden, który zasługuje na to, aby przyjrzeć mu się bliżej. Otóż Grzegorz Schetyna powiedział, że pieniądze pochodzące z funduszy unijnych będą po zwycięstwie KE dzielone „nie przez rząd, nie przez centralę, ale przez samorządy, przez zarządy województw i przez marszałków”.
To nie jest nowa koncepcja. Pomysł na przekazywanie funduszy UE bezpośrednio do samorządów jest dyskutowany od jakiegoś czasu. Na przykład w Gdańsku, gdzie w Europejskim Centrum Solidarności w 2017 roku odbyła się konferencja, której tytuł można przetłumaczyć jako „Europa od nowa – do góry dnem”, w jej programie czytamy o „nowej strategii finansowania europejskich samorządów bezpośrednio ze środków Unii Europejskiej”. Z konferencyjnych materiałów wynika, że jej „celem nadrzędnym” jest „uczynienie z tak zwanego kryzysu uchodźczego inkluzywnej europejskiej inicjatywy na rzecz wzrostu i rozwoju”. Konferencja miała być „wyrazistym sygnałem dla Unii Europejskiej dzięki prezentacji strategii politycznej na rzecz solidarności oraz decentralizacji procesu relokacji uchodźców i migrantów pomiędzy samorządami i regionami Unii Europejskiej”. Jednym z mówców w czasie tego spotkania była pani Rita Suessmuth, dzisiaj naukowiec, ale w swoim „poprzednim wcieleniu” ważny polityk rządzącej w Niemczech partii CDU, z ramienia której przez 10 lat zasiadała w fotelu przewodniczącej niemieckiego parlamentu – Bundestagu. W czasie konferencji pani Suessmuth prowadziła jeden z paneli, którego myśl przewodnia brzmiała: „Konkretne propozycje dla europejskiej solidarności wobec kwestii uchodźczej oraz jak wzmacniać Unię Europejską przez samorządy i regiony”. Skąd ten nagły pomysł? Najwyraźniej po załamaniu się projektu przymusowej relokacji, do którego rządzący Niemcami i Unią Europejską politycy CDU próbowali zmusić członków UE, niemieckie elity zaczęły szukać nowego sposobu przepychania programów, na które nie zgadzają się obywatele w Europie. Przymusowa relokacja zawetowana została przez rządy państw Grupy Wyszehradzkiej. To państwa mają prawną i polityczną możliwość blokowania decyzji najważniejszych unijnych ciał.
Samorządy jej nie mają. Nic więc dziwnego, że to właśnie ten sposób uznany został za wygodne narzędzie i jest teraz testowany w polskiej kampanii wyborczej. Dziwi jednak, że największe polskie partie polityczne – Platforma, SLD, PSL, Nowoczesna – uznały tak niebezpieczny dla porządku demokratycznego pomysł za kluczowy, pierwszy punkt programu w czasie premiery długo zapowiadanego programu. Z drugiej jednak strony tego typu pomysły są opisane w dokumentach programowych ich europejskich sojuszników. W programie Europejskiej Partii Ludowej, której częścią są zarówno Platforma Obywatelska, jak i PSL, od dawna znajduje się program „usuwania podziałów między państwami” oraz „wzmacnianie współpracy transgranicznej, terytorialnej oraz międzyregionalnej”. Wprost w ten sposób mówiła o tym Angela Merkel: „Dziś państwa narodowe muszą, czy raczej powinny, być gotowe do przekazania swojej suwerenności, oczywiście zgodnie z ustaloną procedurą”. W tym kontekście warto też przypomnieć, że wszystkie te pomysły są doskonale spójne ze złożoną wiele miesięcy temu propozycją Platformy Obywatelskiej, której lider mówił o tym, że w planach jego ugrupowania jest likwidacja urzędu wojewody, czyli przedstawiciela administracji rządowej w województwach, który nadzoruje w imieniu rządu lokalną administrację zespoloną. Te niewinnie brzmiące elementy programów Platformy i jej przyjaciół – zarówno polskich, jak i niemieckich – w istocie niosą olbrzymie zagrożenie dla integralności Polski. Gdyby zostały wprowadzone – otworzą możliwość realizowania w naszym kraju polityki, której zdecydowanie sprzeciwiają się wyborcy w Polsce, a do której wszystkimi sposobami prą przywódcy rządzącej w Niemczech i Brukseli wielkiej koalicji rzekomych socjalistów z rzekomymi chadekami.