Kolejni esbecy w Biurze Bezpieczeństwa u Hanny Gronkiewicz-Waltz. Po publikacji „Gazety Polskiej” Sławomir Cenckiewicz oraz Maciej Marosz podają kolejne nazwiska ludzi SB, którzy wiodą prym w strukturach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo stolicy pod rządami Platformy Obywatelskiej.
Okazało się, że kierująca Biurem Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego m.st. Warszawy podporucznik Ewa Gawor, absolwent szkoły imienia Feliksa Dzierżyńskiego, nie jest godnym pożałowania wyjątkiem, lecz twardą regułą, jeśli chodzi o struktury bezpieczeństwa w mieście. Wielu jej kolegów z resortu i ze studiów zajmuje się naszym bezpieczeństwem, kiedy znajdujemy się w Warszawie czy to jako goście, czy jako mieszkańcy tego pięknego miasta. Może to nic złego.
Może po prostu bezpieka w realiach postkomunistycznego państwa dba o bezpieczeństwo najlepiej – ma przecież najdłuższe doświadczenie. Sądząc jednak po niektórych efektach, spece od bezpieczeństwa nie radzą sobie rewelacyjnie… Panie i panowie nadzorujący miejski monitoring nie dali rady na przykład upilnować takiej drobnostki jak most. W 2015 r. spłonął Most Łazienkowski, jeden z najważniejszych elementów infrastruktury krytycznej stolicy Polski.
Razem z nim elementy sieci komputerowych prowadzących do MON. Jak ustaliła prokuratura, most został podpalony.
Przez kogo? Nie wiadomo. Miejski monitoring potrafi sprawnie rozpoznać groźnych dla bezpieczeństwa stolicy dywersantów, którzy mają czelność malować czerwoną farbą ręce komunistycznego zbrodniarza, którego pomnik stoi po drugiej stronie Wisły, jednak zabezpieczenie remontu mostu w tych samych okolicach przekroczyło kompetencje esbeków Hanny Gronkiewicz-Waltz, a także „niezależnej” prokuratury. Ta jeszcze w 2015 r. umorzyła śledztwo w tej sprawie z powodu niewykrycia sprawców. Pracę warszawskiego samorządu również w tej kwestii dobrze obrazuje remont szyby w warszawskim domu, który odwiedził wyposażony w taśmę Rafał Trzaskowski. Bezpieka z urzędu dba o nasze bezpieczeństwo mniej więcej tak samo fachowo, jak Trzaskowski fachowo naprawia drzwi. Jednak są sprawy, w których tej ekipie szło dużo lepiej. Kiedy trzeba było spałować i spacyfikować kupców broniących swoich miejsc pracy w domach towarowych KDT w centrum miasta w 2009 r. – poszło świetnie. Chwilę później w „Polska The Times” przeczytaliśmy tekst o tym, jak Ewa Gawor „opanowanym głosem wydawała polecenia” oraz przez cały czas interwencji, która spowodowała obrażenia u 80 osób, była w stałym kontakcie z Policją i Strażą Miejską. Również świetnie poszło, kiedy w 2010 r. trzeba było usunąć krzyż i modlących się ludzi z Krakowskiego Przedmieścia. Nic dziwnego, w końcu zarządzaniem kryzysowym w mieście zajmuje się m.in. Jarosław Michoń, służący niegdyś w SB w osławionym departamencie IV, który zajmował się walką z Kościołem. W urzędzie pracuje również zasłużony funkcjonariusz ZOMO i SB Andrzej Szymaniak, naczelnik Wydziału Operatorów Numerów Alarmowych. Kiedy przyszło do radzenia sobie z masowymi manifestacjami niepodległościowymi 11 listopada, ekipie zajmującej się sytuacjami kryzysowymi w mieście również poszło świetnie. Oczywiście jeśli za miarę sukcesu uznamy stworzenie wrażenia, że patriotyzm to burda, zadyma i przemoc. Takie wrażenie mogło powstać w 2010 r., kiedy lewackie bojówki zaatakowały marsz. Rok później było jeszcze lepiej. Na pomoc rodzimym lewakom przybyła niemiecka antifa, a za bazę wypadową oraz składzik pałek, kastetów, gazu i tarcz posłużył Niemcom miejski lokal wynajmowany Krytyce Politycznej. Nie należy się temu dziwić, skoro w strukturach odpowiedzialnych za bezpieczeństwo stolicy prym wiodą spece od „rozpracowywania ruchów antykomunistycznych” z ZOMO i SB. Ci w kwestii zwalczania patriotyzmu polskiego uczyli się przecież od najlepszych.
Ludzi Moskwy.