Kiedy latem zeszłego roku do Polski przyleciał Donald Trump i wygłosił przemówienie, w którym przedstawił wizję strategicznej współpracy USA z Polską, a za jej pośrednictwem z całą przestrzenią Europy Środkowej, stało się jasne, że Polska wybiera trudną drogę budowania własnego bezpieczeństwa.
Słowa Trumpa, mówiącego o tym, że państwa tego regionu już nigdy nie będą skazane na jednego dostawcę energii, to coś więcej niż oferta biznesowa i płynący w ślad za tą wypowiedzią skroplony gaz.
To propozycja wspólnej geopolitycznej gry. Ważnej nie tylko dla nas. Ważnej również dla USA.
Warunkiem utrzymywania globalnej siły politycznej przez Amerykę jest powstrzymywanie jakichkolwiek sił mogących jej zagrozić. Takimi siłami są między innymi Niemcy i Rosja, ale tylko współpracujące ze sobą. USA stawiają na Polskę i Międzymorze nie ze względu na sentyment. Stawiają na Polskę z powodu własnego interesu i geograficznego położenia Polski, która, kiedy jest silna – uniemożliwia powstanie rosyjsko-niemieckiej projekcji sił politycznych, gospodarczych czy militarnych, a tym samym zwiększa bezpieczeństwo USA. Właśnie dlatego Trump przyleciał do Polski. Wizyta ta miała miejsce w apogeum ataku na nasz kraj ze strony kontrolowanych przez Niemcy instytucji unijnych. A to za Trybunał Konstytucyjny, a to za Sąd Najwyższy, a to za Puszczę Białowieską, a to za politykę migracyjną. Dziś widzimy, że tamte ataki nie przyniosły zamierzonych rezultatów. Poparcie dla rządzących w Polsce stale rośnie, polska polityka migracyjna doprowadziła do upadku unijnej koncepcji przymusowej relokacji uchodźców, a w dodatku Polska stała się członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ przy jednomyślnym poparciu członków tej organizacji. Dlatego z początkiem roku zaatakowano nas w inny, dużo bardziej perfidny sposób. Tym razem ze strony Rosji. W połowie stycznia dyplomaci Putina rozpoczęli kampanię dyplomatyczną wskazującą na rzekomą odbudowę postaw „nazistowskich” w państwach „wyzwolonych przez Armię Czerwoną”, które dziś nazywają się „modelowymi demokracjami”. W ślad za tą narracją usłużne media w Polsce podały na tacy przykłady leśnych wafelkowych nazistów. Chwilę później naczelni niemieckich mediów w Polsce zaczęli mówić o 100 tys. Polaków mordujących Żydów w czasie II wojny światowej. Kiedy Polska postanowiła odpowiedzieć na falę ataków penalizując próby obarczania Polski i Polaków kolektywną winą za Holokaust, światowa orkiestra dezinformacji zaczęła grać na całego. Najnowszym akordem tego dezinformacyjnego ataku był słynny w Polsce spot jednej z zarejestrowanych w USA fundacji. Fundacji, która w 2015 r. atakowała Donalda Trumpa, a rok później uczestniczyła w konwencji wyborczej Demokratów – partii Hillary Clinton. Kandydatki, która z Trumpem walczyła i przegrała, pomimo wykorzystania w kampanii na olbrzymią skalę rosyjskich materiałów wywiadowczych, mających zdyskredytować obecnego prezydenta USA. W swoim kłamliwym spocie Fundacja postawiła kropkę nad i. Użyła stalinowskiej propagandowej kalki, nawołując do „zerwania wszelkich stosunków pomiędzy USA a Polską”, czyli do realizacji najważniejszego celu strategicznego jasno deklarowanego przez Federację Rosyjską Władimira Putina – wyprowadzenia wojsk NATO z Polski, a tym samym powrotu całej Europy Środkowej w strefę militarnej zależności od Kremla.