PODMIANA - Przestają wierzyć w Trzaskowskiego » CZYTAJ TERAZ »

Wolność krzyżami się mierzy – wywiad z córką Żołnierza Niezłomnego Jana Leonowicza „Burty”

Por. Jan Bogusław Ziemowit Leonowicz „Burta” był żołnierzem września, po klęsce wstąpił w szeregi Służby Zwycięstwu Polski. Działał w ZWZ, a następnie AK oraz WiN. W 1945 r. zorganizował konny oddział lotny zwany „Żelazną Kompanią”, którego zadaniem była obrona ludności polskiej przed nacjonalistami ukraińskimi oraz przeciwstawianie się „utrwalaczom” władzy ludowej. „Burta” walczył aż do 9 lutego 1951 r. Zginął na skutek zdrady w Nowinach. Jego ciało było przez 2 tygodnie wystawione na widok publiczny w Tomaszowie Lubelskim. Miejsce pochówku zatajono. Por. Jan Leonowicz „Burta” został pośmiertnie uhonorowany, przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego, Krzyżem Kawalerskim z Gwiazdą – Polonia Restituta.

Por. Jan Leonowicz
Por. Jan Leonowicz
archiwum Barbary Leonowicz-Babiak

Pani tata dowodził jednym z większych i najdłużej utrzymujących się oddziałów na zamojszczyźnie? Jak mu się udało przetrwać tak długo?
Przede wszystkim dobrze żył z ludźmi. Miejscowi naprawdę go kochali. Jego żołnierz Czesław Skrobanowski „Mały” opowiadał mi, że w 5 powiatach niemal 600 rodzin z nimi współpracowało! Poza tym ojciec bardzo panował nad podwładnymi, nie było rozbojów, kradzieży, nie można było pić i palić. Ale jak któryś z nich był chory, to potrafił wiele kilometrów przejść, żeby kupić leki. Rozpaczał, gdy ginął jego człowiek. „Mały” powiedział mi kiedyś: „Był tylko jeden człowiek, któremu wierzyłem i którego kochałem – to był Pani ojciec”. Poza tym tatuś miał olbrzymią fantazję, zachowywał się nietypowo i to często go ocalało. Był wesoły, figlarny, bardzo kontaktowy, a także szarmancki wobec kobiet, co wspominały sanitariuszki z oddziału.

Podobno doskonale znał las?
Przed wojną uciekał ze szkoły, żeby podpatrywać leśne zwierzęta, opowiadał o nich niezwykłe historie. Czuł się w lesie jak w domu. Mnie też uczył lasu. Mówił mi, że nie ma dwóch takich samych drzew, pokazywał: „Zobacz, jak ci się kłania ta brzoza, księżniczko, spójrz: korzenie tej sosny tworzą mostek, żebyś mogła po nim przejść”. W ten sposób zapamiętywałam drogę, którą jechaliśmy i potem mogłam prowadzić do niego ludzi. Umiał się też niesamowicie szybko i dobrze maskować. A po zachowaniu zwierząt wiedział, że ktoś idzie i z której strony. Zresztą zwierzyna w lesie traktowała partyzantów jak swoich, nie uciekała przed nimi. Tam, gdzie obozowali były żmijowiska, często budzili się rano, a żmije wypełzały z ubrań. Nigdy ich nie zaatakowały.

Z drugiej strony jednak życie w lesie było dość trudne?
Widziałam warunki, w jakich żyli: te ziemianki wykopane w ziemi, wilgoć i zimno. Jak spadł świeży śnieg to nie mogli wychodzić, żeby śladów nie zrobić. Kiedy tylko ktoś ich zobaczył, to natychmiast opuszczali to miejsce. Nie mieli jak się myć, nie mieli bielizny na zmianę. Na szczęście tata był niesłychanie odporny, mógł nie jeść kilka dni. Miał tylko jedną słabość – uwielbiał słodycze, więc mama robiła mu krówki z mleka i cukru. 

Pani też musiała się nauczyć jak zachowywać ostrożność…
Tata nam zawsze mówił, że jak chcemy przeżyć to zabrania nam kontaktowania się z jakimkolwiek jego kolegą, bez porozumienia z nim. Wiedział, że niektórzy przeszli na drugą stronę. Uczono mnie też, że mam być ostrożna, nie rozmawiać z obcymi, nie brać od nikogo cukierków. Dorośli starali się też nie mówić przy mnie żadnych nazwisk, byłam przecież małym dzieckiem, mogłam przypadkiem coś powiedzieć. Do dziś zresztą nie zapamiętuję nazwisk. Nauczyłam się też wtedy, że jak ktoś wychodzi z domu, to może już nie wrócić… 

Jak zachowywali się wasi sąsiedzi, ludzie z okolicy, czy mogłyście liczyć na ich pomoc?
Ciagle nam ktoś pomagał. Byli bardzo życzliwi. Ostrzegali, że idzie UB, dzieci przysyłali z informacjami. Często nocowałyśmy u sąsiadów, zwłaszcza w ostatnich dniach przed wyjazdem. Kiedy ojca zabito w Nowinach, a ciało zabrano do Tomaszowa Lubelskiego, gdzie przez dwa tygodnie leżało przed budynkiem UB, pozostawione na żer wron i kruków, nikt z mieszkańców nie powiedział ubowcom, że to on.

Co pani czuje wiedząc, że tata nie ma mogiły? 
W tym roku, 9 lutego, była 67-a rocznica jego śmierci. Tyle już lat czekam, żeby go pochować. W 1992 r. zrobiłam mu symboliczny grób na cmentarzu we Wrocławiu. Napisałam na nim „Wolność krzyżami się mierzy” – tylko tyle mogłam dla taty zrobić. Podczas uroczystej mszy św. i poświęceniu grobu odczytałam list prokuratora, do którego, w wolnej już Polsce, napisałam z prośbą o informacje na temat taty. Ten prokurator odpisał, że UB nigdy z ojcem nie walczyło i nic o nim nie wiedzą. Wydawałoby się, że w niepodległym kraju taki list nie powinien mieć miejsca, przecież ta wolność, o którą Żołnierze Niezłomni walczyli i którą mamy, jest z ich krwi. Ona nie jest nam dana na zawsze, każde nasze zachowanie świadczy o tym, czy my o Ojczyznę dbamy czy nie, każde nasze „zagapienie się” ma swoje konsekwencje. 

Cały wywiad można przeczytać w najnowszym wydaniu tygodnika Gazeta Polska, w dodatku historycznym pod redakcją Tomasza Łysiaka.

 



Źródło: tygodnik Gazeta Polska

#Jan Leonowicz #Burta #bohater lubelszczyzny #żołnierz niezłomny

Magdalena Łysiak