Obok Jarosława Kuźniara Tomasz Lis jest królem, któremu z korony wyrasta szczypiorek. Do klasyki internetowego dowcipu przeszedł „tłit”, w którym Lis zarzucił prawicowym portalom propagowanie stron porno. Tomek nie wiedział, że tzw. reklamy kontekstowe odwołują się do gustów i preferencji użytkownika Internetu, a nie właściciela strony. Mówiąc wprost – Lis biegał po stronach z nagimi paniami i dlatego skrypty podpowiadały mu kolejne oferty. Z tej wpadki Lis nie otrzepie się już nigdy.
Będą za nim chodzić reklamy porno jak Walmart za Kuźniarem czy Madera za Petru, i to nie koniec nieszczęść Tomka (oni tam wszyscy są Tomki, Kuby, Radki). Mamy połowę roku, a Lis przegrał prawomocnie już trzeci proces – wszystkie o naruszenie dóbr osobistych i w każdym tekście będącym przedmiotem postępowania sąd dopatrzył się kłamstw. Pierwszy wygrał z Lisem Piotr Duda, pozywając „Newsweek” za głośny artykuł „Hotel robotniczy”, gdzie niejaki Cieśla łgał jak z nut, ale to na Lisa sąd nałożył obowiązek zamieszczenia przeprosin. Jeszcze gorzej skończył się dla Lisa proces z Markiem Jakubiakiem, którego redaktor posądzał o kontakty z mafią. Jednak na pewno najboleśniejszy okazał się proces z Krystyną Pawłowicz. Tomek przegrał w trybie zaocznym i na mocy wyroku musi przeprosić oraz wypłacić 40 tys. zł zadośćuczynienia. Komentując tę porażkę, Lis po raz drugi przeszedł do klasyki żenady. „Od razu prostuję. O tym, że był proces, dowiedziałem się po wyroku. Zawiadomienie poszło na zły adres. Będzie wniosek o proces od nowa” – napisał redaktor, który komentuje każde słowo Krystyny Pawłowicz i publikuje w niemieckim tygodniku „doniesienia od anonimowych informatorów z kręgów zbliżonych do Kaczyńskiego”. Żenada!