Tajemnice sędziego, agenta Łukaszenki » więcej w Gazecie Polskiej! CZYTAJ TERAZ »

Polityk stylu wschodniego

Jowialny, czasem nieporadny, ale szukający zgody i kompromisu – to najnowszy wizerunek Bronisława Komorowskiego utrwalany w establishmentowych mediach.

Jowialny, czasem nieporadny, ale szukający zgody i kompromisu – to najnowszy wizerunek Bronisława Komorowskiego utrwalany w establishmentowych mediach. Lokator Belwederu lubi być też przedstawiany jako konserwatysta, wierny rodzinnym, patriotycznym tradycjom katolik. Trzeba przyznać, że to niezłe przebranie. Bo czy ktoś taki może być poważnie oskarżany o ograniczanie wolności słowa i swobód obywatelskich albo mniej lub bardziej otwarte wspieranie interesów rosyjskich nad Wisłą?

Bronisław Komorowski dwa lata po zwycięstwie w wyborach prezydenckich przestał farbować włosy. W każdym razie teraz widać już wyraźnie siwiznę na coraz bardziej zaokrąglonej twarzy. Sylwetka mieszkańca Belwederu także nie zdradza ascezy – opięte garnitury mówią, że prezydent czuje się na swoim stanowisku jak pączek w maśle. Podobno otoczenie prezydenta zwróciło już uwagę na coraz bardziej wydatne krągłości i prezydent zaczął się odchudzać. Ale niezbyt gwałtownie, powolutku – do kolejnych wyborów i kampanii ma w końcu jeszcze trzy lata, a to przecież wtedy będzie potrzebny młodzieńczy wygląd, więc nie ma się po co katować zbyt drastycznymi dietami. Wiadomo nie od dziś, że Bronisław Komorowski postanowił nie rezygnować z kolejnej kadencji prezydenckiej i jego otoczenie mówi to już dziennikarzom otwarcie. Ba, skarży się nawet, jak czytamy we „Wprost”, że lider PO zapowiedział już prezydentowi, iż na kampanię prezydencką nie dostanie ani grosza. Kasa partii nie jest ponoć na tyle pełna, by pogodzić w 2015 r. wydatki zarówno na kampanię prezydencką, jak i planowaną kilka miesięcy później parlamentarną. Twarde dictum premiera nie powinno być zaskoczeniem – Donald Tusk także zdradzał ambicję, by jednak o miejsce pod żyrandolem w Belwederze powalczyć. Nie jest powiedziane jeszcze, że z tego pomysłu zrezygnował.

Przepychanki

Gdy obserwuje się te dwa lata kadencji prezydenta, trudno stwierdzić, na ile opisywany tu i ówdzie konflikt między Kancelariami premiera a prezydenta realnie istnieje i na ile jest głęboki. To, że Tusk niezbyt wysoko ceni byłego kolegę partyjnego, jest tajemnicą poliszynela. To, że Komorowski nie czuje się na tyle odważny ani silny, by prowadzić z nim równorzędną grę polityczną, także jest wiadome. Z całą pewnością istnieje dość zabawna rywalizacja, kto częściej i korzystniej pojawia się w mediach. W tym wypadku Bronisław Komorowski, mający za pośrednictwem Jana Dworaka i Krzysztofa Lufta decydujący głos w Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji, wcale nie jest słabszy od dysponującego rozbudowanym sztabem propagandowym premiera. Na Woronicza mówi się o czytelnym podziale – Jedynka jest ściśle podporządkowana ośrodkowi prezydenckiemu, Dwójka i reszta anten jest peeselowsko-rządowa. Świetnie było to widać w czasie Euro – każdy mecz transmitowany przez TVP był bogato inkrustowany ujęciami „pierwszego kibica”, a oczywistym elementem rozgrywek w telewizyjnej Jedynce był wywiad z prezydentem w ramach Wiadomości. Premier Tusk, dzięki licznym konferencjom prasowym wprawdzie też był obecny, jednak musiał kontentować się lansem przede wszystkim w TVN24.

Status quo

Przepychanki medialne czy spory o przyszłe kandydowanie nie są jednak na tyle mocne, by zachwiać status quo. W najważniejszych sprawach dla rządu prezydent jest całkowicie podporządkowany polityce Donalda Tuska. Dlatego nie miał żadnych wahań, gdy podpisywał ustawę o podwyższeniu wieku emerytalnego – przeciwnie, wziął udział w rozpisanym przez spin doktorów PO scenariuszu „konsultacji społecznych”, które miały przekonać Polaków do projektu lub raczej uśpić ich obawy. Komorowski powtarzał przy okazji różnych obmyślonych w tym celu medialnych eventów frazy wprost wyjęte z narracji rządu. To raczej rząd Tuska pozwala sobie – i to dość bezceremonialnie – na nonszalancję wobec lokatora Belwederu. Jedno z najważniejszych wystąpień dyplomatycznych rządu w czasie obecnej kadencji prezydenckiej – słynny hołd berliński Radosława Sikorskiego – w ogóle nie było skonsultowane z prezydentem. Ba, Bronisław Komorowski nie miał bladego pojęcia, co szef MSZ ma zamiar ogłosić. Ta sytuacja marginalizacji prezydenta w polityce międzynarodowej jest też stała. Działa zasada, zresztą wbrew zapisom konstytucji, wprowadzona w praktyce przez Donalda Tuska: do najważniejszych spraw polityki zagranicznej prezydent ma się nie wtrącać.

Bronisław Komorowski pozwala więc sobie tylko na delikatne publiczne polemiki z koncepcjami Radka Sikorskiego. Takie jak ta przy okazji zorganizowanej przez prezydenta debaty na temat integracji europejskiej, podczas której prezydent okazał lekki dystans wobec koncepcji lansowanej przez rząd i dał do zrozumienia, że idea federacyjnej Europy wydaje mu się wciąż atrakcyjna. Jednak to gesty bez realnego znaczenia. Obliczone są na użytek wewnętrzny, jako ukłon do centrowego i konserwatywnego wyborcy i pewnie ani przez chwilę prezydentowi nie przychodzi do głowy, że mógłby mieć realny wpływ na kształt europejskiej polityki rządu. Zresztą – przy tej wciąż niezwykle słabej merytorycznie prezydenturze – chyba nikt o tym w ten sposób nie myśli.

Mistrz banału

Po serii kompromitujących wpadek w ciągu pierwszego roku urzędowania otoczenie prezydenta zaczęło pilnie dbać o wyeliminowanie kolejnych. I robi to dość skutecznie, choć nie bez porażek. Nowy rok 2012 Pałac Prezydencki przywitał wielkim świetlnym napisem na całą fasadę: „Dosiego roku”. Błąd ortograficzny wykryto dopiero po kilkudziesięciu godzinach po wytknięciu go przez portale, m. in Niezalezna.pl. Na spotkania z prezydentem podczas jego wojaży po kraju wpuszczani są zwykle starannie wyselekcjonowani uczestnicy – tak, by nie padło żadne kłopotliwe pytanie. Bronisław Komorowski także z zasady udziela wywiadów tylko tym dziennikarzom, którzy nie sprawiają kłopotu dociekliwością. Dworskość tej prezydentury jest uderzająca – przekaz ma być cukierkowy i jedynie sam jego bohater psuje go niekiedy gafami. Poważniejsze wystąpienia czyta z kartki, spontaniczne wypowiedzi transmitowane na żywo nie są zbyt częste i zazwyczaj bardzo krótkie. Celuje w banalnych, wytartych i okrągłych zdaniach. Ale i w nich z reguły pada coś takiego, że gdyby Komorowski nie miał ochrony medialnej, anegdot o niezbyt rozgarniętej głowie państwa byłoby w bród. Choćby całkiem niedawno podczas wizyty w Skarżysku Bronisław Komorowski powiedział ni mniej, ni więcej: „Nam zazdroszczą tego, że potrafiliśmy w odpowiednim czasie uruchomić trudny, bolesny, ale jak dzisiaj widać skuteczny proces reform, które skutkują tym, że lepiej rozwijamy się od wielu, a nawet od wszystkich krajów strefy euro czy Unii Europejskiej”. W końcu to, że lepiej rozwijamy się od Wielkiej Brytanii, Francji czy Niemiec, jest oczywiste, czyż nie? Albo w Ciechocinku: prezydent uświetnia otwarcie skrzydła szpitala wojskowego. Familiarna atmosfera, wojskowa orkiestra i chór, na scenie Bronisław Komorowski opowiada anegdoty o spacerach z dziadkiem, który zamawiał u kapeli na Chmielnej śpiewanie „Pierwszej Brygady”. Pełen zachwyt. I nagle prezydent rozgląda się i pyta, gdzie jest muszla koncertowa, bo w niej śpiewał jego dziadek. Rozbawieni słuchacze uprzejmie informują głowę państwa, że właśnie w tej muszli stoi…

Słabszy Kwaśniewski

Na szczęście Bronisław Komorowski przestał już kreować się na następcę Józefa Piłsudskiego, co czynił z uporem wartym lepszej sprawy. Było to tak idiotyczne, że nawet otoczenie głowy państwa uznało, że trzeba szukać innego wzorca. Niewątpliwie, jeśli Komorowski próbuje do któregoś z poprzedników równać, to jest to Aleksander Kwaśniewski. Dzieje się to jednak tylko w wymiarze wizerunkowym – bezpośredniego, jowialnego polityka. Brakuje mu zarówno wizji, jak i samodzielności politycznej Kwaśniewskiego, by odgrywać podobną rolę. Tylko w jednym jest podobnie jak on konsekwentny – w konserwowaniu postkomunistycznego układu. I chodzi nie tylko o honorowanie gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Bronisław Komorowski zawsze (choć często bezskutecznie) angażuje się w obronę ludzi dawnych służb specjalnych PRL lub spraw nawet z góry przegranych – jak niezależność prokuratury wojskowej od prokuratora generalnego. Od czasu, gdy zatrzymany został były oficer SB i szef UOP Gromosław Czempiński, otwarcie krytykuje prokuratora Andrzeja Seremeta i niedwuznacznie domaga się jego odwołania. Na dodatek jest politykiem otwarcie demonstrującym swoją prorosyjskość. I nie sprowadza się to tylko do zatrudniania na stanowisku doradcy do spraw międzynarodowych promoskiewskiego i antyamerykańskiego profesora Kuźniara. Jako chyba jedyny w kraju Bronisław Komorowski powtarza tezy rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej i mówi za MAK, że jej przyczyną był błąd pilotów. „Próba lądowania w nieodpowiednich warunkach pogodowych” – to stanowczo wypowiedziane przez prezydenta zdanie definiujące przyczyny katastrofy przejdzie do historii jako raczej kompromitująca niż trzeźwa ocena.

Walka z mitem

Prezydent w kontekście Smoleńska – przynajmniej jak dotąd – pokazuje się w nie mniej kompromitującym świetle niż Donald Tusk. „Czemu jako prezydent kraju nie bronił honoru polskich oficerów?” – to pytanie Ewy Błasik, wdowy po generale Błasiku, jest jednym z wielu, które zostaną mu postawione. Podobnie jak to o gorliwe przejmowanie urzędu prezydenckiego, zanim znaleziono ciało i stwierdzono zgon prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Albo o równie gorliwą walkę z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu i z próbami upamiętnienia pary prezydenckiej i pozostałych ofiar katastrofy smoleńskiej. Walka z krzyżem jest bodaj jedyną zakończoną „sukcesem” operacją, której w całości patronował Bronisław Komorowski. Krzyż przyniesiony w dniach żałoby narodowej i ustawiony na Krakowskim Przedmieściu przez harcerzy miał przybitą metalową tabliczkę. Na niej napis: „Ten krzyż to apel harcerek i harcerzy do władz i społeczeństwa o zbudowanie tutaj pomnika w hołdzie tragicznie zmarłym 10 kwietnia 2010 roku w drodze do Katynia oraz dla upamiętnienia dni żałoby narodowej, która zjednoczyła nas ponad wszelkimi podziałami. Polsce i Bliźnim”. Jak wiemy, Komorowski wygrał: krzyż jest w kościele św. Anny, a tabliczka zniknęła. Znajduje się podobno w Kancelarii Prezydenta. Zarówno PO, postkomunistyczne elity, jak i prezydent Komorowski starannie dbają o to, by nikt tego tekstu nie znał i nie pamiętał.

Realny bilans obecnej kadencji jest przygnębiający. Działająca pod auspicjami prezydenta Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji odmówiła miejsca na multipleksie telewizji Trwam, mimo że nawet Najwyższa Izba Kontroli podaje w wątpliwość legalność tych decyzji. Prezydent jest autorem ustawy o zgromadzeniach, która jednoznacznie ogranicza wolność zgromadzeń, a przeciw której protestuje dziś wiele organizacji działających na rzecz obrony praw człowieka i swobód obywatelskich. Ów pozornie jowialny polityk robi dziś oko także do części środowisk uważających się za konserwatywne. W realnych działaniach, dotyczących zarówno relacji z Rosją, jak i myślenia o demokracji w ogóle, jest jednak politykiem prezentującym cechy wschodniego, prorosyjskiego przywódcy.

Tekst ukazał się w najnowszym numerze "Gazety Polskiej"

 



Źródło:

 

prenumerata.swsmedia.pl

Telewizja Republika

sklep.gazetapolska.pl

Wspieraj Fundację Niezależne Media

Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Joanna Lichocka
Wczytuję ocenę...
Zobacz więcej
Niezależna TOP 10
Wideo