Sprawdź gdzie kupisz Gazetę Polską oraz Gazetę Polską Codziennie Lista miejsc »
Z OSTATNIEJ CHWILI
Prezydent Andrzej Duda podpisał budżet na 2025 r. oraz przesłał część przepisów do Trybunału Konstytucyjnego w trybie kontroli następczej • • •

Zajrzeć wojnie w oczy. Gdzie śmierć staje się codziennością ZDJĘCIA

To miał być wyjazd międzynarodowej grupy dziennikarzy poświęcony walce z dezinformacją i propagandą. Jednak stał się lekcją o wojnie i ludzkim cierpieniu. Dla nas, coraz bardziej sytych Europejczyków, przypomnieniem o tym, jak pachnie śmierć zbierająca obfite żniwo na polu bitwy.

(po prawej) wyremontowany po pożarze podczas starć Dom Związków Zawodowych w Kijowie
(po prawej) wyremontowany po pożarze podczas starć Dom Związków Zawodowych w Kijowie

Kijów bardzo się zmienił od czasu pomarańczowej rewolucji (listopad 2004 r. – styczeń 2005 r.). Mężczyźni przestali nosić jednakowe czarne skórzane kurtki, a panie – dyskotekowo-biurowe stroje. Kioski z gorącą kawą o różnych smakach zastąpiły mobilne budki z mocnym alkoholem i przekąskami.

– Chodząc dziś ulicami miasta, pomyślałam, że tak wyglądał świat pod koniec lat 30. Nasi przodkowie mogli się już cieszyć dobrobytem, odzyskaną wolnością, a ze wschodu i zachodu nadciągała zagłada – podzieliłam się wrażeniami z kolegami – zagranicznymi dziennikarzami, z którymi razem odwiedziliśmy stolicę Ukrainy. Ta refleksja chyba zszokowała naszą koleżankę z Austrii. Rozumiem ją. Ludziom z Europy Zachodniej, którzy od ponad 70 lat nie zaznali większych cierpień, jest szczególnie trudno dopuścić myśl o zbliżającej się katastrofie.

Spór o terminy

Jednak zanim dotarliśmy do Kijowa, odwiedziliśmy Wiedeń, gdzie spędziliśmy półtora dnia na rozmowach z urzędnikami o teorii. – Propaganda i dezinformacja – to są nasze oficjalne terminy, używane obecnie przez amerykańskich urzędników również w OBWE. Z premedytacją nie korzystamy z terminu „fake news”, ponieważ jest on nieprecyzyjny i stał się zbyt upolityczniony – usłyszeliśmy w siedzibie OBWE w stolicy Austrii.

Dalsze omawianie kwestii dezinformacji doprowadziło nas m.in. do dyskusji o tym, „kto dziś jest dziennikarzem”. Według międzynarodowych organizacji broniących reporterów jest nim każdy, kto „dokonuje aktu dziennikarskiego”. Czyli filmuje, rejestruje rzeczywistość, o której informuje innych za pomocą mediów. – Ale czy nie jest to zbyt szerokie pojęcie? – dopytywał się kolega Wiktor z Ukrainy. – Wiesz, z kolei władze w Budapeszcie chcą wprowadzić tzw. kartę dziennikarza, która będzie przyznawana tylko członkom stowarzyszeń dziennikarskich, co może pociągnąć za sobą odgórne limitowanie liczby piszących – podał przykład swojego państwa János z Węgier.

Za późno na dyskusję

Teoretyzowanie o „wojnie informacyjnej” skończyło się natychmiast po wylądowaniu naszej grupy w Kijowie. Zapomniane długie kolejki do kontroli granicznej, surowy wzrok celniczki i zatrzymanie przez ukraińskich celników na półgodzinną rozmowę podróżującego z nami dziennikarza z Rosji Pawła – to szybko uświadomiło nam, że jesteśmy w kraju, gdzie wojna się toczy nie na słowa.

Po kolejnym dniu spędzonym w ukraińskiej stolicy zrozumiałam, skąd się wzięło pytanie Wiktora o współczesną definicję dziennikarza. W tych dniach Ukraina żyła informacją o śmierci 30-letniej Kateryny Handziuk, która po oblaniu kwasem siarkowym zmarła w szpitalu. Dla Wiktora i ukraińskiego społeczeństwa była ona działaczką obywatelską i doradcą mera miasta Chersoń na południu Ukrainy. Jednak zachodnie organizacje, np. biuro przedstawiciela ds. wolności mediów (RFOM) przy OBWE, uznały ją za dziennikarkę. – Tymczasem Ukraińcy odbierali ją raczej jako działaczkę czy blogerkę internetową – argumentował Wiktor, dla którego przyznanie komuś statusu dziennikarza wiązało się z czymś więcej niż prestiż. Dla niego było to kwestią ochrony życia, w razie zagrożenia dawało możliwość zwrócenia się o pomoc do międzynarodowych obrońców dziennikarzy. O sfinansowanie adwokatów, o wsparcie przy interwencji u polityków. To, co dla nas było nadal teorią, dla niego od dawna już było codziennym doświadczeniem.

W toku rozmów okazało się, że zarządzający dziś portalem informacyjnym Wiktor zna toczącą się od 2014 r. wojnę od podszewki, bowiem jako poborowy został zaciągnięty na front. Nasz kolega opowiedział o tym podczas pełnej emocji dyskusji z inną ukraińską dziennikarką Anastasją Stanko z telewizji Hromadske. Ona z kolei jeszcze w lipcu 2014 r. trafiła na trzy dni do niewoli w ręce najemników Kremla na Donbasie. Dwóch Ukraińców, siedząc naprzeciwko siebie przy stole w Kijowie, spierało się o to, czy należy dziś mówić całą prawdę o sytuacji na wojnie, nawet jeżeli nie jest ona na rękę władzom w Kijowie. – Na powiedzenie całej prawdy czas przyjdzie po wojnie – nalegał rozgoryczony Wiktor, wpatrując się w swoją oponentkę.

Cywile bezbronnymi ofiarami

– Kogo tu widzicie? – zapytał nas jeden z urzędników kijowskiej misji OBWE, pokazując zdjęcie na rzutniku. – Strażaka – wypaliłam i oczywiście nie zdałam „egzaminu”. – To jest mężczyzna w ubraniu strażaka – poprawił mnie Andis z Łotwy, który niedawno odwiedził Afganistan wraz z misją dziennikarzy i przeszedł specjalne szkolenie, jak się zachowywać na wojnie. – Porywacze często udają pracowników misji zagranicznych organizacji i w taki sposób uprowadzają ludzi z Zachodu dla okupu. Więc i ten człowiek może nie być strażakiem, tylko go udawać – wyjaśnił.

Z każdym kolejnym pracownikiem misji, który dołączał do nas i opowiadał o swojej pracy na Donbasie, coraz bardziej zanurzaliśmy się w realia toczącej się wojny. Już widać, że skutki konfliktu będą trwały dziesięciolecia, choćby ze względu na to, że w ciągu czterech lat urodziły się i dorosły dzieci, które nie mają żadnych dokumentów, uznawanych przez kogokolwiek oprócz najemników. Ukończenie przez nich szkoły średniej nigdy nie zostanie uznane gdzie indziej, tak samo jak staż pracy. Stracone dla świata pokolenie ludzi, z malejącą szansą na wyrwanie się z tej sytuacji.

– A czy monitorujecie w jakiś sposób życie kobiet, które przy takich konfliktach nagminnie padają ofiarą gwałtów czy innych form przemocy? – zapytałam. – Większość tych ludzi, którym udzielamy pomocy, to kobiety. Zwłaszcza starsze, które raz w miesiącu muszą przejść przez dwukilometrowy, bezludny, zaminowany, pozbawiony komunikacji pas, by na kontrolowanych przez Kijów terenach otrzymać emeryturę. W upale i na mrozie. Na piechotę. Część ich małej emerytury idzie na opłatę dla tych, którzy pomagają im pokonać ten odcinek – usłyszeliśmy.

Po wyjściu z budynku misji czekał na nas samochód oznakowany logo OBWE. – O, to nasz – powiedziałam do kolegów, zamierzając wsiąść. – Albo tylko oznakowany jako nasz – sprowadził mnie na ziemię Andis. Tak, przecież nadal byliśmy w kraju, w którym toczy się wojna.

To początek wojny

Pod koniec wyjazdu mieliśmy kilka godzin wolnego czasu w Kijowie i postanowiłam udać się na Majdan. Uprzątnięto już ślady walk z 2014 r., mimo to wciąż wokół czuło się śmierć. Zdjęcia zabitych, młodych i starszych, kobiet i mężczyzn, wystawiono na improwizowanej alejce pamięci tuż obok podziemnego centrum handlowego i jednego z najdroższych kijowskich hoteli – Ukraina. – Że też bogacze nie boją się spać i jeść w miejscu de facto masowej kaźni – pomyślałam, starając się czym prędzej opuścić plac.

Do ostatnich chwil chodziła mi po głowie wypowiedź Aleksandra, kolegi dziennikarza z Serbii, który w sporze o to, jak należy relacjonować wojnę, stanął po stronie dziennikarki Stanko, twierdzącej, że opisywać należy wszystko i na bieżąco. – Ta dziewczyna ma rację – powiedział do mnie, komentując wspomniany spór dwójki kolegów z Ukrainy. Nie zgadzałam się z nim, uważając, że dziennikarze powinni pomagać swoim wojskowym w walce na froncie informacyjnym. Jednak kilka godzin przed wylotem moją opinię zmienił Ali. – Tak, zgadzam się z tą dziewczyną. Jestem z Turcji, gdzie wojna z Kurdami toczy się od 40 lat. I wojna na Ukrainie nie skończy się jutro. Może zostanie zawieszona, ale będzie się tliła – stwierdził. Zrozumiałam, że ma rację, tak samo jak Aleksandar, który przeżył wojnę na Bałkanach.

***

Po wylądowaniu w Warszawie, wracając z lotniska, pomyślałam, że wciąż czuję się jak w Kijowie. Współczesne europejskie miasto… gdzie na ulicy słyszy się rosyjski i ukraiński. A czerwona zaraza już dawno by tu była, tylko granica jeszcze zamknięta i są gwarancje NATO.

 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Austria #OBWE #Ukraina

Olga Alehno