Główny problem opozycji to nie bezpłciowi liderzy, przegrani w wyborach parlamentarnych i prezydenckich, ani nawet brak atrakcyjnej narracji w odpowiedzi na realizację przez rząd programu PiS-u. Słabość przeciwników rządu – może z wyjątkiem partii Razem – wynika z niespotykanego chyba nigdzie w Europie zjawiska łańcucha pokarmowego. Dla Ryszarda Petru i Grzegorza Schetyny podstawową pożywką są zazwyczaj wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego.
To zjawisko występowało w Platformie Obywatelskiej od 2006 r., ale nie w takim stopniu, w jakim obserwujemy to po październikowych wyborach parlamentarnych. Prezes PiS-u ma swoje przywary, używa ciętego, czasami brutalnego języka, dosadnie opisuje rzeczywistość. Wczuwa się w rolę publicysty, co nie zawsze dla polityka przynosi pozytywne skutki. Były premier, atakując opozycję, często odpowiada na chwyty poniżej pasa. Petru i Schetyna nie są mu potrzebni do rządzenia i funkcjonowania na scenie politycznej. To, co powiedzą liderzy opozycji, nie służy w żadnym stopniu prezesowi PiS-u do budowania własnego wizerunku, pozycji hegemona anty-KOD-owskiego, który wykorzysta każdy transparent na demonstracjach, każdy absurdalny zarzut, porównujący czasy rządów prawicy do czasów Adolfa Hitlera i Feliksa Dzierżyńskiego (radzę poczytać wpisy Radosława Sikorskiego, obecnie osoby prywatnej, ale zaangażowanej), do budowania czegoś w rodzaju „kordonu sanitarnego”. Można skrócić te wywody do lakonicznego stwierdzenia: Kaczyński jest potrzebny Kijowskiemu, Petru i Schetynie jak woda zabłąkanemu na pustyni. Odwrotnie ten mechanizm kompletnie nie funkcjonuje. Mogę sobie wyobrazić Kaczyńskiego, który rządzi partią, a w opozycji nie ma obecnych liderów. W drugą stronę jest to trudne, by nie rzec, że to niemożliwe.
Gorszy sort sam się ujawnił
A wszystko na dobre zaczęło się od wywiadu z prezesem PiS-u w grudniu ub.r. na antenie telewizji Republika: „To powrót do metod 2005–2007, a także z czasów rządu Jana Olszewskiego – też naszych, to był też rząd PC. To się powtarza. Ten nawyk donoszenia na Polskę za granicą. W Polsce jest taka fatalna tradycja zdrady narodowej. I to jest właśnie nawiązywanie do tego. To jest w genach niektórych ludzi, tego najgorszego sortu Polaków. Ten najgorszy sort Polaków jest niesłychanie aktywny, bo czuje się zagrożony. Wojna, komunizm, transformacja temu typowi ludzi dawała szanse” – powiedział. Kontekst? Można się z nim nie zgadzać, ale dlaczego opozycja i członkowie KOD-u wzięli go do siebie? Wystarczyło jedno zdanie o „gorszym sorcie Polaków”, a już opozycja czy to na forach internetowych, czy demonstracjach krzyczała: „Jestem gorszego sortu!”. Kiedy Donald Tusk powiedział, że opozycja „wyginie jak dinozaury”, a Radek Sikorski dorzucił, że „dorżną watahę”, nie poczułem się ani dinozaurem, ani jakąś tam watahą. Skrytykowałem styl i poziom prowadzenia debaty publicznej, niezwykle brutalny, ale nigdy bym nie wymyślił drukowania koszulek z cytatami polityków PO. Nie muszę przypominać, na czym swoją uwagę przez kilka miesięcy skupili Kijowski wspólnie z Petru.
Rebelia jest blisko, na ulice wyjdzie Petru
W ostatnich dniach kolejne wystąpienie wywołało popłoch. Otóż wybuchła rebelia. Rebelia, tak, rebelia, nie zwykła działalność opozycji – wielu polityków i sympatyków KOD-u, wliczając dziennikarzy, uznało, że Jarosław Kaczyński mówi dosłownie o jakimś bliżej nieokreślonym powstaniu zbrojnym. Dodam tylko, że Stefan Niesiołowski, Władysław Frasyniuk, Tomasz Lis czy Andrzej Miszk, głodujący niedawno bez efektów przed Kancelarią Premiera, scenariusz majdanu biorą poważnie pod uwagę i nawołują do walk na barykadach w obronie Trybunału Konstytucyjnego.
Otóż prezes PiS-u mówił przed zdaniem o „rebelii” i po nim o objęciu władzy przez prawicę: zawsze wtedy wybucha bunt, część elit protestuje, tworzy się atmosferę odwiecznego skandalu, wizję katastroficzną. –
Tak było w 1991, 2005 i tak jest teraz – dodał Kaczyński. Tu nie chodzi o żadne powstanie zbrojne, ale o może zbyt dosadne określenie czegoś realnego: histerii.
Co w związku z ostatnią wypowiedzią lidera prawicy robią KOD i opozycja? Korzystają z zaproszenia i skupiają się tylko na wypowiedziach prezesa. „Rebelianci”, „Jestem z rebelii”, „kolejne skandaliczne wystąpienie” – i tak w kółko czy to w programach telewizyjnych, czy w memach w internecie. Opozycja nie ma przekazu, nie ma pomysłu na to, co dalej. Ile projektów ustaw przedstawiła Nowoczesna? Jakie konkretne rozwiązania ustrojowe zarówno PO, jak i partia Petru zaproponowały, by już nigdy nie doszło do sytuacji, w której dane ugrupowanie nadprogramowo wybiera sędziów TK, a kolejne, odkręcając pierwszy „zamach”, idzie w zaparte? PiS – nawet jeśli pierwsze projekty nowelizacji paraliżowały prace sędziów choćby wskazaną większością – coś przygotowało. Potem lekko zmodernizowało założenia, przystając na jakąś formę kompromisu. To właśnie ten brak inicjatywy, a skupienie się tylko na „złym PiS-ie i Kaczyńskim”, tak ukarane po kampanii wyborczej, jest powodem kiepskich notowań PO.
Apokalipsa nie nadejdzie
Paradoksalnie największym zagrożeniem PO nie jest utrata demokracji czy język Kaczyńskiego, ale podziały w niej samej. O ile jeszcze Nowoczesna może pozwolić sobie na polaryzację względem PiS-u, wszak Ryszard Petru nie jest kojarzony przez dużą część wyborców – na jego szczęście – z polityką w ubiegłych latach, a nawet dekadach, o tyle Platformie już to nie przystoi. Po ośmiu latach wojny z partią Kaczyńskiego oczekiwania społeczne są inne. Nie zaspokoją ich przypominanie, analizowanie i straszenie każdym cytatem, który padnie z ust jednego polityka. W czasie kiedy Kijowski z Petru i Schetyną mówią o końcu demokracji, a niektóre dziennikarskie głowy potakują, zaostrzając obraz polskiej polityki, rząd wypłaca zasiłki na dzieci w ramach programu 500+, a teraz zaprezentował kolejny projekt Mieszkanie+ – przyjęty pozytywnie nawet przez, uwaga, Tomasza Lisa.
To jest ta różnica między rządem a opozycją, choć oddajmy, że ministrowie często krytykują oponentów, co jest zresztą zupełnie normalne. Opozycja ma prawo rozliczać rządzących, nawet jeśli sama fatalnie rządziła, władza ma prawo dyskutować z przeciwnikami. Tylko że po jednej stronie słowa straciły swój sens. Jeśli mamy koniec demokracji, PiS wykorzystuje prokuratorów, służby specjalne, zaraz rozpocznie nagonkę na sędziów, NATO i Unia Europejska już się z nami nie liczą, a czeka nas „wojna domowa”, to jaką narrację zaserwuje opozycja za rok, za dwa lata, wreszcie tuż przed wyborami? Przecież gołym okiem widać, że mimo wielu niedociągnięć, wad, błędów i głupich decyzji, nic wielkiego – poza patem konstytucyjnym – się nie dzieje. Żadna apokalipsa nam nie grozi, NATO ma do nas zaufanie, o czym świadczą ćwiczenia wojsk w Polsce, urzędnicy unijni są w stałym kontakcie z polskimi władzami, a trudno sobie wyobrazić rozlew krwi na barykadach z Bronisławem Komorowskim i Aleksandrem Kwaśniewskim. Recenzja i krytyka poczynań rządu każdej władzy wyjdą na dobre.
Może warto tym się zająć, opozycjo, zamiast snuć katastroficzne scenariusze, które nie przekonują nawet utraconego w 2015 r. elektoratu?
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
#opozycja #Nowoczesna #PO #KOD #PiS
Chcesz skomentować tekst? Udostępnij treść i skomentuj w mediach społecznościowych.
Grzegorz Wszołek