Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Pogrobowcy komunizmu. Kreowanie nowego obywatela według PO

Krytyka rządów sprawowanych przez Platformę Obywatelską, a zwłaszcza ta podkreślająca niekompetencję władzy i miałkość jej przedstawicieli, jest na pierwszy rzut oka sprzeczna z faktem, że PO,

Piotr Galant/Gazeta Polska
Piotr Galant/Gazeta Polska
Krytyka rządów sprawowanych przez Platformę Obywatelską, a zwłaszcza ta podkreślająca niekompetencję władzy i miałkość jej przedstawicieli, jest na pierwszy rzut oka sprzeczna z faktem, że PO, mimo błędów i skandali, trwa przy sterze i że w wyborach przez siedem ostatnich lat odnawia ten mandat do rządzenia - pisze Andrzej Waśko w najnowszym numerze tygodnika „Gazeta Polska”.

Prorządowe media przywołują to na dowód, że władza PO jest obecnie najlepsza albo – co na jedno wychodzi – najmniej zła z możliwych. Nie mają racji. Władza w Polsce może być o niebo lepsza, a ta, którą uosabia Donald Tusk, od początku była i jest fatalna.

Skąd przypływa fala

Z drugiej jednak strony, musi być jakiś powód, że PO przy władzy utrzymuje się tak długo. Wsparcie układu i mediów? Przy tego rodzaju zaletach liderów jak piłkarski styl eks-premiera, dowcip Bronisława Komorowskiego, zegarki Sławomira Nowaka czy „taśmy zebrane” Bartłomieja Sienkiewicza cała siła mediów, a nawet WSI, nie wystarczyłaby, żeby na dłuższą metę tę ekipę utrzymać. Niesie ją więc jakaś inna, głębsza fala, która unosi też sam układ, media i tę część społeczeństwa, która Platformę popiera. Ta fala powstała wiele lat temu, w ciemnej dekadzie schyłku i transformacji komunizmu.

Czas, w którym formowało się średnie pokolenie obecnie rządzące Polską, był etapem głębokiego kryzysu. Za pieniądze zarobione w ciągu kilku miesięcy na Zachodzie można było wtedy w Polsce kupić mieszkanie, na które rodzina pracująca w kraju oszczędzała przez całe życie. Krajowe zarobki były takie, że w przeliczeniu na dewizy miesięczna pensja okazywała się równowartością 10 dol. Nawet jeśli ktoś zarabiał lepiej, to i tak w sklepach nie można się było zaopatrzyć w podstawowe towary: brakowało żywności, ubrań, mebli i papieru toaletowego. Za Łabą i Bałtykiem toczyło się dostatnie i wesołe życie; my mogliśmy sobie raz na tydzień pooglądać w TVP jakiś amerykański serial. Młodzi gnieździli się w ciasnych mieszkaniach z rodzicami, widząc na każdym kroku klęskę ich niespełnionych nadziei. Pierwszym życiowym odkryciem tego pokolenia było więc to, że jego własny kraj znajduje się w upadku.

Historia w stereotypach

Na to pokoleniowe doświadczenie nakładały się różne nauki. Jednych formowała rodzina, innych duszpasterstwo, jeszcze innych buntownicze subkultury. Ale wszyscy jednakowo wystawieni byli na działanie oficjalnej, komunistycznej pedagogiki społecznej. Ogromna większość przy tym nie zdawała sobie sprawy, że częścią tej pedagogiki jest nie tylko drętwa propaganda realnego socjalizmu, ale także sączona różnymi kanałami, negatywna ocena całej historii Polski, poprzedzającej zwycięstwo komunistów, sojusz z ZSRS i ustanowienie granicy na Odrze i Nysie. Cała wcześniejsza historia Polski w podręcznikach i w telewizji stanu wojennego przedstawiana była jako jedno wielkie nieporozumienie. Polska szlachecka to był „wyzysk chłopa”, pijaństwo i liberum veto. Czasy rozbiorowe – machanie szabelką i przegrane powstania. II Rzeczpospolita – proces brzeski, machanie szabelką i klęska wrześniowa.

Tego typu wizja przeszłości Polski, narzucona po 1945 r. przez ZSRS, ale z biegiem lat coraz powszechniej przyjmowana za dobrą monetę przez społeczeństwo pozbawione elit, skojarzyła się młodzieży lat 80. z aktualnym stanem kryzysu i brakiem perspektyw. Z tego większość wyciągnęła wniosek, że skoro Polska generała Jaruzelskiego jest krajem absurdu, biedy i zacofania, to dlatego, że „tutaj” zawsze tak było. „To nie jest normalny kraj” – mówiła ówczesna młodzież, odnosząc podświadomie tę opinie zarówno do teraźniejszości, jak i do przeszłości.

Poszukiwanie winnego

Jeśli cokolwiek mogło się wydać rzutującym na przyszłość sukcesem upadającego komunizmu, było to właśnie owo kłamliwe przerzucenie odpowiedzialności za bieżące absurdy i uciążliwości życia w PRL z rzeczywistego winowajcy – systemu komunistycznego – na Polskę jako taką: na jej cechy narodowe, tradycję. I na coś jeszcze więcej: polski los historyczny, przeznaczenie, rzekomo od wieków stygmatyzujące nas piętnem klęski, piętnem, które Polak jakoby dziedziczy wraz z językiem i pogłębia w sobie przy czytaniu wierszy Mickiewicza. Tę właśnie chorą świadomość pokolenia, zatrutą w ostatniej chwili przez konający komunizm kompleksem rozpuszczonym w kulturze i przenoszonym nieświadomie przez licznych użytecznych idiotów, w 1983 r. późniejszy lider PO przekuł w sławny aforyzm „polskość to nienormalność”.

Cytuję to zdanie nie po to, żeby je po raz kolejny złośliwie wypominać, lecz żeby udowodnić, w jak wielkim stopniu stało się ono po latach naczelnym hasłem praktycznej polityki prowadzonej przez rząd Donalda Tuska. Oczywiście takiego hasła nie znajdziemy w politycznych deklaracjach PO. W deklaracjach kipiało Polską. Ale oficjalne hasła PO były po to, żeby firmy od promocji mogły zarobić – nie traktowano ich poważnie. Tym, co realnie kierowało działaniami partii i jej elektoratu, była mentalność – wspólna, wyrosła w reakcji na traumę lat 80. na pożywce zatrutego modelu świadomości historycznej, pogłębiona w kolejnej dekadzie przez „Gazetę Wyborczą”. I – jak to mentalność – tworząca ukryte wzory postępowania, budująca wspólnotę porozumienia bez słów.

Przeciwstawić się klęsce

Kiedy więc ta wspólnota mentalności doszła do pełni władzy w 2007 r., to z przekonania, że wzory polityczne będące kontynuacją polskiej tradycji muszą, jak zawsze w przeszłości, prowadzić do klęski, wyciągnęła wniosek, że drogą do sukcesu jest działać na opak – patrzyć, co wynika z polskiego doświadczenia, i robić dokładnie to, co jest tego przeciwieństwem. Bo jak tylko uwolnimy się od polskiej tradycji, która „skazuje nas na klęskę”, to zaraz spadnie na nas deszcz sukcesów. Taką postawę prezentowali już niektórzy ludzie Unii Demokratycznej, ale dopiero rząd autora sentencji „polskość to nienormalność” uczynił z niej główną zasadę podejmowania kluczowych decyzji.

Jeśli więc w polskiej historii bohaterami pozytywnymi byli ci, którzy przeciwstawiali się Niemcom, a nie ci, którzy dobrowolnie składali hołd lenny niemieckiemu cesarzowi, to Radek Sikorski jechał do Berlina i prosił Niemców, żeby nie ociągali się z objęciem europejskiego przywództwa. Jednocześnie, skoro Polacy tyle razy w historii „padali ofiarą swoich antyrosyjskich uprzedzeń”, to Donald Tusk szeptał do ucha Władimirowi Putinowi, że to się już skończyło i teraz w Polsce doszli do władzy ci, którzy chętnie pomogą usunąć przeszkody polsko-rosyjskiego pojednania. Jeśli z historii wynikało, że nasi sąsiedzi – Niemcy i Rosja – mają interesy sprzeczne z naszymi, i jeśli konserwatywni Polacy powtarzali starą bajkę biskupa Krasickiego, że „wśród serdecznych przyjaciół psy zająca zjadły”, to prezydent Komorowski przekonywał, że „nikt na nas nie czyha”. Ponieważ Polacy mieli tradycję machania szabelką, to rząd PO zlikwidował pobór do wojska i szkolenie wojskowe. Jeśli Lech Kaczyński prowadził politykę zwaną jagiellońską, czyli opartą na historycznym doświadczeniu, to Donaldowi Tuskowi z zasady wychodziło, że powinniśmy, na odwrót, porzucić politykę sojuszów z narodami zagrożonymi rosyjską ekspansją i płynąć, a raczej dryfować w głównym nurcie.

PO jako produkt obróbki

Taka filozofia polityczna pasowała jak ulał do kompleksów wyniesionych z końcówki PRL-u przez średnie pokolenie, które połknęło rozpuszczoną w komunistycznych podręcznikach sugestię, że cała polska historia jest pasmem klęsk. Działanie tego kompleksu rozciągało się także poza politykę. Z klęską i zacofaniem skojarzono wszystkie postawy, które miały charakter tradycyjny. Jeśli więc polskość od wieków zrosła się z katolicyzmem – rozumowano – to skoro chcemy sukcesu, powinniśmy porzucić wiarę, podobnie jak nowoczesne narody Zachodu, którym lepiej się powiodło. Jeśli Solidarność w 1981 r. chciała, „żeby Polska była Polską” i żeby po latach komunistycznej obróbki uczyć młodzież prawdziwej historii, to Platforma Obywatelska postanowiła nauczanie historii w szkole zlikwidować – właśnie dlatego, że sama jest produktem tej obróbki.

Zwolennicy i rówieśnicy Tuska odrzucili komunizm jako taki, ale dali sobie wpoić jego wizję Polski jako narodu niepełnowartościowego ze swej istoty, który żeby uczynić szczęśliwym, trzeba do gruntu zmienić. Komuniści chcieli z nas zrobić naród socjalistyczny, pogrobowcy komunizmu – europejski, otwarty, wielokulturowy. Ale chociaż komuniści maszerowali pod flagą czerwoną, a ich pogrobowcy wolą tęczową, zasada ich działania jest podobna.

Historyczne doświadczenie polskie ma dla jednych i drugich wydźwięk negatywny. W ciągu siedmiu lat rządów Platforma kształtowała swoje postępowanie na przekór temu doświadczeniu, na zasadzie przeciwieństwa. Za komuny i później, mimo urzędowego patriotyzmu, bocznymi kanałami sączono w polskie głowy teorię, że tradycja jest źródłem naszych klęsk, niepotrzebnym obciążeniem i jeśli tylko uwolnimy się od tego balastu, to szybko pożeglujemy ku nowoczesności i zielonym wyspom. Słowo „balast” rzeczywiście oznacza ciężar, który niczemu na statku nie służy. Ale jeśli załoga nierozważnie wyrzuci go za burtę, to łajba przy pierwszym silniejszym podmuchu wywraca się do góry dnem.

 



Źródło: Gazeta Polska

Andrzej Waśko