Wkrótce po tym, jak Tu-154 z prezydentem Polski uległ katastrofie w Smoleńsku, na miejscu pojawiły się oddziały specnazu wojsk wewnętrznych, znane z udziału w krwawych operacjach specjalnych na Północnym Kaukazie. W oficjalnym rosyjskim raporcie MAK zatajono fakt obecności tych jednostek na miejscu tragedii - informuje "Gazeta Polska".
W opisie akcji ratunkowej i późniejszych działań zabezpieczających autorzy raportu MAK wspominają o strażakach, milicjantach, Federalnej Służbie Ochrony (rosyjski odpowiednik BOR), Federalnej Służbie Bezpieczeństwa (FSB) i Regionalnej Bazie Poszukiwawczo-Ratowniczej (RPSB). O jednostkach specnazu nie ma ani słowa. Analizę materiału fotograficznego świadczącego o ich obecności na miejscu katastrofy smoleńskiej przeprowadzili w swoim najnowszym dokumencie „Cztery lata po Smoleńsku” eksperci zespołu parlamentarnego.
Pod czujnym okiem pułkownika specnazu
Autorzy raportu „Cztery lata po Smoleńsku” przypominają, że pierwsze relacje medialne mówiące o pojawieniu się żołnierzy specnazu miały miejsce o godz. 10.23 (Piotr Kraśko w TVP Info), czyli ok. 1,5 godz. po katastrofie. Na przekazach telewizyjnych z okolic godz. 11 widać już zarówno oddział specnazu, jak i helikopter tej formacji lądujący w pobliżu miejsca katastrofy.
Kolejne zdjęcia osób przebywających w Smoleńsku po tragedii świadczą o tym, że
żołnierze rosyjskich wojsk specjalnych przemieszczali się po wrakowisku i tworzyli kordony zabezpieczające miejsce zdarzenia. Oddziały te łatwo zidentyfikować po charakterystycznych kasztanowych beretach i naszywkach z nazwą „Specnaz”. W raporcie „Cztery lata po Smoleńsku” czytamy: „»Krapowyj Beret« jest oryginalną nazwą rosyjską, nadaną specjalnym formacjom komandosów, noszących berety w kasztanowo-bordowym kolorze (krapowyj – kasztanowy). Członkowie tych jednostek stanowią elitarne kadry, wyselekcjonowane spośród komandosów przy zastosowaniu najostrzejszych kryteriów sprawnościowych (sprawności: fizycznej, intelektualnej i psychicznej). »Krapowyj Beret« jest synonimem elit komandosów, rzadkiego, ale możliwego do osiągnięcia przywileju przynależenia do najlepszych z nich. Już sama obecność jednostki specnazu na miejscu katastrofy lotniczej, tuż po stwierdzeniu, że do niej doszło, może budzić zdumienie”. Zdziwienie jest tym większe, że obecność oddziałów specjalnych zatajono w raporcie MAK, który mówi tylko o udziale FSB, FSO, milicji oraz strażaków w akcji ratowniczej i w zabezpieczaniu miejsca katastrofy.
Specnaz w Smoleńsku odgrywał, jak się wydaje, ważną rolę. Pułkownik tej formacji w cywilu (garniturze, białej koszuli i krawacie) już po katastrofie witał na smoleńskim lotnisku Siergieja Szojgu, ówczesnego ministra ds. sytuacji nadzwyczajnych (dziś ministra obrony). Ten sam oficer pojawia się m.in. na fotografiach z 2009 r., pochodzących z artykułów w smoleńskiej prasie, które omawiały ćwiczenia specnazu w Smoleńsku (brał w nich udział m.in. szef rosyjskiego MSW, a wcześniej wicedyrektor FSB Raszyd Nurgalijew).
Na zdjęciach z 10 kwietnia 2010 r. ów pułkownik specnazu niemal cały czas towarzyszy na miejscu katastrofy Siergiejowi Szojgu i Raszydowi Nurgalijewowi, który – podobnie jak Szojgu – również bardzo szybko przybył do Smoleńska. Oddział specnazu wraz z Nurgalijewem i Szojgu oglądał m.in. – co widać na zdjęciach w raporcie zespołu Macierewicza – oderwaną końcówkę lewego skrzydła Tu-154.
Ośrodek „Merkury”
Żołnierze specnazu obecni na miejscu katastrofy smoleńskiej pochodzili prawdopodobnie z ośrodka szkoleniowego „Merkury”, który znajduje się w Żornowce, miejscowości położonej ok. 20 km od Smoleńska. Jak czytamy w raporcie zespołu parlamentarnego, jest to „ośrodek szkoleniowy wojsk wewnętrznych, podlegających rosyjskiemu MSW (MWD), które pod Smoleńskiem prowadzą dwa razy w roku egzaminy kwalifikujące żołnierzy służb wewnętrznych do elity, tj. >>Krapowych Beretów<<. Do egzaminów przystępują żołnierze wielu specjalności: OMON-owcy i służby wywiadu; pochodzą z baz znajdujących się w różnych regionach Rosji, legitymują się stażem w specnazie nie krótszym niż 12 miesięcy”. Do października 2009 r. były jedynie dwa takie ośrodki w Rosji: smoleński „Merkury” i moskiewska jednostka „Centrum 604”. Po deklaracjach ministra spraw wewnętrznych gen. Raszida Nurgaliewa (10 października 2009 r.) takich ośrodków miało powstać jeszcze kilka. Oddziały, z których wywodzili się komandosi obecni na miejscu tragedii smoleńskiej, brały udział w wojnach czeczeńskich i w szturmie na Grozny oraz w krwawych akcjach pacyfikacyjnych na terenie Północnego Kaukazu.
Co elita rosyjskich sił specjalnych robiła kilkadziesiąt minut po katastrofie na smoleńskim lotnisku? Rola funkcjonariuszy kilku formacji służb specjalnych, którzy w dużej liczbie błyskawicznie zjawili się na miejscu tragedii, do dziś pozostaje niewyjaśniona. Chodzi nie tylko o specnaz, ale i o FSB, OMON (oddziały antyterrorystyczne podlegające rosyjskiemu MSW), OMSN (lepiej wyszkolone niż OMON specjalne jednostki specjalne do zwalczania terroryzmu i działalności wywrotowej) oraz kilkunastu tajemniczych osobników „w białych fartuchach narzuconych na garnitury”.
Tych ostatnich już kilka minut po katastrofie widział m.in. polski konsul oraz Marcin Wierzchowski, urzędnik kancelarii Lecha Kaczyńskiego. To o tyle dziwne, że według oficjalnych informacji rosyjskich zawartych w raporcie MAK, „pierwsza brygada medycznego pogotowia ratunkowego” pojawiła się na miejscu tragedii dopiero o godz. 8.58, czyli aż 17 minut po rozbiciu się samolotu.
Tekst ukazał się w najnowszym numerze "Gazeta Polskiej", do którego dołączony jest dwuczęściowy film "Niosła go Polska" o śp. prezydencie Lechu Kaczyńskim
Źródło: Gazeta Polska
Grzegorz Wierzchołowski