Na ekranach kin pojawiła się kolejna wersja „Gladiatora”. O ile pierwszy film sprzed lat – był obrazem rewelacyjnym, który na trwałe wszedł do historii X muzy i zadomowił się w dobrej pamięci widzów – o tyle ten nowy spotyka się ze sporą krytyką. Wiele lat temu wyobraźnię poruszał inny wielki hit – „Spartacus” w reżyserii Stanleya Kubricka z Kirkiem Douglasem w roli zbuntowanego niewolnika. Również i tam znalazły się wątki dotyczące walk gladiatorów. W XIX wieki sceny zmagań na rzymskich arenach stanowiły pożywkę dla twórczości malarzy i pisarzy. Jak tymczasem wyglądała prawdziwa historia gladiatorów?
Z gladiatorami najbardziej kojarzy się rzymskie Koloseum czyli amfiteatr Flawiuszy, który wzniesiono „dopiero” w latach 70-80 po Chrystusie. Nie bez kozery na terenach przylegających do Złotego Domu Nerona i tuż obok jego gigantycznego posągu – „kolosa”, od którego dostał nazwę. Neron należał do tych cesarzy, którzy lubowali się w igrzyskach i wydawali na nie krocie. Obecnie w Rzymie trwają prace mające na celu zrekonstruowanie elementów architektonicznych Koloseum, służących organizacji walk gladiatorskich i innych elementów „ludi” („igrzysk”) – miejsc, gdzie trzymano dzikie zwierzęta, czy głównej areny, którą posypywano piaskiem, pod nią zaś znajdowały się ukryte przestrzenie, z których na górę prowadziły windy i schody.
Ciekawymi źródłami historycznymi dotyczącymi gladiatorów są różnego typu dzieła sztuki – malunki i mozaiki, pokazujące walki gladiatorów, typy walczących, uzbrojenie, jakiego używali. A poza tym interesujące wątki odkryjemy sięgając do Swetoniusza i jego „Żywotów cezarów”, czy do Marcjalisa.
Skąd się w ogóle w kulturze życia starożytnego Rzymu wzięły walki gladiatorów? Na początku były… zwierzęta. Polowania na nie, czy po prostu walki pomiędzy samymi bestiami (takie igrzyska zwierzęce nazywały się venationes) stały się popularne z kilku powodów. Po pierwsze przyczyniały się do nich wojny i podboje Rzymu jeszcze za czasów Republiki. Wojny z Kartaginą, zdobycze w północnej Afryce, a potem także na Bliskim Wschodzie spowodowały, że Rzymianie uzyskali dostęp do „żywego surowca”, czyli dzikich zwierząt. Ujarzmienie bestii, opanowanie słoni, schwytanie lwów lub lampartów, pokazywało ludowi, że rzymska władza „panuje nad naturą”, stoi od niej wyżej. Kiedy zwycięskiemu konsulowi w Rzymie urządzano triumf, jego nieodłącznym elementem było zarówno prezentowanie pojmanych jeńców, jak i swego rodzaju parada dzikich zwierząt. Wzbudzało to zachwyt gromadzących się wzdłuż trasy widzów. Stąd było blisko do igrzysk i walk – najpierw właśnie jedynie zwierzęcych, a potem także gladiatorów. Istnieją dwie teorie mówiące o tym, gdzie się narodził pomysł na organizację krwawych, brutalnych zmagań zawodników-wojowników. Pierwsza z nich mówi o etruskim rodowodzie (mogą na to wskazywać niektóre słowa i terminy, jak „lanista”, czyli „trener” gladiatorów), druga zaś wskazuje na kierunek południowy – tereny Kampanii. I tak jeden z najstarszych zachowanych amfiteatrów znajduje się w starożytnych Pompejach. Podobne rozrywki związane z pokazami walk organizowano w czasie uczt kampańskich elit. Najczęściej podczas uroczystości… pogrzebowych.
Pierwsza znana nam konkretnie walka gladiatorów odbyła się w Rzymie na Forum Boarium, a została zorganizowana przez Marka i Decymusa Brutusów na cześć ich ojca, poległego w walkach z Kartagińczykami. Miejsce może się wydawać dość osobliwe – był to plac, na którym handlowano zwierzętami (niedaleko Circus Maximus). Ale, jak widać tam właśnie udało się zorganizować przestrzeń do walki. Walki gladiatorskie nazywano w Rzymie „munera”, a słowo to wywodziło się z językowego pnia oznaczającego obowiązek – tym razem obowiązek wobec zmarłego. W źródłach odnaleźć można konkretne liczby. I tak na przykład w czasie igrzysk pogrzebowych Waleriusza Lewinusa w 200 roku przed Chrystusem w walkach wzięło udział 25 par gladiatorów, zaś w czasie pogrzebu Publiusza Licyniusza (183 rok przed Chrystusem) jego uczestników zabawiało walką 60 par. Z czasem jednak okazało się, że zgony możnych przydarzają się za rzadko, więc nie ma okazji do organizowania takich igrzysk. Pomyślano więc, że warto by może jakoś „obejść” tradycję i zacząć walki bez pogrzebów.
Cały artykuł Tomasza Łysiaka można przeczytać w tygodniku GP