W 2010 r. była to wojna z Rosją. Politycy PO w kampanii prezydenckiej dawali do zrozumienia: jeśli wygra Jarosław Kaczyński, wojna nam grozi jak nic. Na początku 2011 r. wojna z Rosją wedle Platformy wciąż wisiała w powietrzu – Donald Tusk, przedstawiając informację na temat działań rządu w sprawie wyjaśniania katastrofy w Smoleńsku, oświadczył: „Dla Polski lepiej znać prawdę i nie mieć wojny, niż nie znać prawdy i mieć wojnę”.
To odkrywcze zdanie miało usprawiedliwiać przyjęcie konwencji chicagowskiej jako podstawy do prowadzenia śledztwa i faktyczne jego oddanie Rosji. Ale ponieważ oddano, to jesienią 2011 r. straszenie wojną z Rosją jakoś nie szło. Chwycono się sposobu – minister Rostowski na forum Parlamentu Europejskiego przepowiadał bliżej nieokreśloną wojnę w Europie, jeśli strefa euro się rozpadnie. Był to komunikat na krajowy rynek – słowo „wojna” miało się pojawić i wpisać w świadomość Polaków na kilka tygodni przed wyborami. Dziś na dwa miesiące przed wyborami do Parlamentu Europejskiego słyszymy, że dzieci mogą nie pójść 1 września do szkoły, jeśli Platforma nie wygra. Tusk robi więc wielkie, rytualne „buuuu”. „Strach Waści? ” – „Nie!” – „Zażyj tabaki…”.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka