Zamach antydemokratyczny. Ryszard Kalisz i postkomunistyczna hydra » CZYTAJ TERAZ »

Powódź, cztery litery i kamieni kupa. Powrót państwa teoretycznego

Gdy ponad dekadę temu Bartłomiej Sienkiewicz określił stan państwa polskiego pod rządami koalicji PO-PSL słowami „ch…, dupa i kamieni kupa”, znaczna część opinii publicznej uznała, że to najlepsze podsumowanie sytuacji. „Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje” – mówił przed laty swoim kumplom w stołecznej restauracji Sowa i Przyjaciele ówczesny szef MSW. Dziś duża część Polaków ma déjà vu. Państwo rządzone przez Donalda Tuska wraca na stare koleiny. Sprawa braku pomocy dla powodzian jest tego dojmującym przykładem.

Ponad dwa miesiące temu powódź dotknęła południe Polski
Ponad dwa miesiące temu powódź dotknęła południe Polski
Tomasz Jędrzejowski - Gazeta Polska

Swoje biesiadne mądrości Bartłomiej Sienkiewicz postanowił przelać na papier. Odczekał jednak kilka lat i w 2018 r., gdy już rządziło Prawo i Sprawiedliwość, wydał książkę „Państwo teoretyczne”, w której obecny europoseł Koalicji Obywatelskiej przede wszystkim próbował przedstawić się jako ofiara próby zamachu stanu na rząd PO-PSL. Z dzisiejszej perspektywy Sienkiewicz jest przede wszystkim hersztem silnorękich, którzy przejęli Telewizję Polską i pozostałe media publiczne u progu rządów koalicji 13 grudnia. To właściwie jedyny moment w polskiej polityce, kiedy były szef MSW i były minister kultury pokazał, że potrafi działać bardzo szybko i bardzo sprawnie. Tyle że z pomocą fizycznej przemocy i z jawnym złamaniem reguł prawa. 

Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę

Jeśli tak ma wyglądać państwo działające praktycznie, to pozostaje życzyć Bartłomiejowi Sienkiewiczowi, by przeczytał „M. Syn stulecia” Antonia Scuratiego. Na kartach tej wspaniale napisanej powieści odkryje wiele miłych swojemu sercu wątków dotyczących dojścia Benita Mussoliniego do władzy. Nie będą to z pewnością wątki dotyczące kraju, który ma prawo mienić się państwem prawa. Na tym polega dziś jeden z problemów z rządami trzynastogrudniowców – uwierzyli, że sprawne państwo musi z pomocą nagiej politycznej i instytucjonalnej przemocy przełamywać prawne ograniczenia. Osiągnęli sprawczość, łamiąc reguły gry, które jeszcze niedawno przedstawiali jako nienaruszalne dogmaty liberalnej demokracji. Zrobią wszystko, by przywrócić Polakom przekonanie, bardzo bliskie realiom z początków transformacji, że w ustrojowych sporach rację ma wyłącznie postkomunistyczno-liberalna elita.

Demokracja walcząca – pozór sprawnego państwa 

Zniecierpliwieni Czytelnik i Czytelniczka zapytają: co to ma wspólnego z sytuacją powodzian kilka miesięcy po tym, jak przeszła wielka fala? Warto przypomnieć, że Donald Tusk po raz pierwszy zaczął mówić o „demokracji walczącej”, próbując uzasadnić coraz bardziej kontrowersyjne działania ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego Adama Bodnara w kwestiach sądownictwa. Gdy na południową i zachodnią Polskę szła wielka fala, gdy rząd biernie przyglądał się rozwojowi sytuacji, choć ostrzeżenia płynęły także z instytucji unijnych, dla lidera trzynastogrudniowców najważniejsze było wzmocnienie antypisowskiego przekazu i legitymizacja strategii podważanej także przez część przychylnej władzy lewicowo-liberalnej elity. Tusk wskazał jednoznacznie, że efektywne państwo to takie, które zdolne jest podjąć radykalne działania, naruszające ład prawny. 

To najprawdopodobniej jedyna nauczka, jaką wyciągnął z czasów, gdy najbardziej jako premier lubił haratanie w gałę, a jego współpracownicy – biesiady w Sowie i Przyjaciołach. Slogan o „demokracji walczącej” markuje sanację i ukrywa bezprawie. I choć nikt tego głośno w liberalnych mediach nie powie, komunikat jest prosty: „Spójrzcie, udało nam się przemóc niemoc państwa teoretycznego, to już nie »ch…, dupa i kamieni kupa« – naprawdę rządzimy Polską”. Tego rodzaju sprawczość podoba się wyborczyniom z Jagodna, redaktorom z Czerskiej i Wiertniczej, warszawskim artystkom i tym, którzy w ostatnich latach na sutych profesorskich posadkach „jęczeli pod jarzmem PiS”. Tego rodzaju sprawczość podobałaby się także proaborcyjnym i prouchodźczym aktywiszczom, gdyby Donald Tusk nie pokazał im środkowego palca w niemal wszystkich sprawach, dla których gotowi byli oddać na niego głos.  

Ale to gra pozorów. Tanie państwo neoliberałów, państwo teoretyczne z czasów koalicji PO-PSL przeżywa właśnie swój renesans. Gdy kilka dni temu media obiegły informacje, że powodzianie z Dolnego Śląska i Opolszczyzny wciąż nie doczekali się pomocy, władza zadowoliła się kilkoma uspokajającymi komunikatami, najpewniej skierowanymi w celu uspokojenia części własnego elektoratu. Mieszkańcy zalanych terenów dostają po kilka tysięcy złotych, zamiast obiecanych 100 tys. zł na remont i 200 tys. zł na odbudowę. We wrześniu ludzie tonęli pod wielką wodą, teraz zaczynają tonąć w długach. A to dopiero początek większych kłopotów. Powodziowa tragedia może wzmocnić negatywne tendencje demograficzne, szczególnie na bardzo słabej pod tym względem Opolszczyźnie.

Kostium szeryfa wrócił na kołek

Właściciele i mieszkańcy zniszczonych domów będą latami czekali na remont, bo nie ma ekip remontowych. Demagogią byłoby obwiniać za to rząd. Warto jednak pamiętać, że neoliberalny pomysł na ład społeczno-gospodarczy w Polsce opierał się między innymi na migracji zarobkowej, którą szczególnie tuż po naszym wejściu do Unii Europejskiej przedstawiano jako jedyne panaceum na wysokie bezrobocie. Na marginesie: Bartłomiej Sienkiewicz na kartach „Państwa teoretycznego” z niechęcią przyznaje, że za swoich poprzednich rządów Platforma Obywatelska nie potrafiła zdobyć się nawet na próbę postawienia polityki społecznej na nogi. Skutkowało to narastającą frustracją Polaków, którzy mieli poczucie, że dobrobyt jest dla nielicznych, a dla zbyt wielu – głodowe stawki godzinowe. W 2015 r. Polacy doskonale czuli, że największymi beneficjentami wejścia naszego kraju do Unii Europejskiej są kompradorskie elity, których istotną część stanowi partia Donalda Tuska

Dziś na brak wsparcia na terenach powodziowych narzekają nie tylko osoby prywatne, skarżą się też przedsiębiorcy, którymi liberałowie z Platformy tak chętnie od lat wycierają sobie buzię. Skarżą się także samorządowcy z południa i zachodu Polski, czyli ludzie politycznie i ideowo z reguły związani z koalicją 13 grudnia. Na brak pomocy utyskują najróżniejsze podmioty, na czele ze spółdzielniami mieszkaniowymi, których reprezentanci narzekają, że władza o nich zapomniała. I to także wiele mówi o pozorach sprawczości obecnego rządu. Donald Tusk z pomocą mediów przez kilkanaście dni chętnie grał rolę twardego i sprawnego szeryfa. Ale gdy fala powodziowa przeszła przez Wrocław, gdy władza zrozumiała, że nie grozi jej spektakularne zalanie stolicy Dolnego Śląska, objazdowy cyrk zwinął się z prowincji. Kostium szeryfa wrócił na kołek, pistolet na kapiszony schowano do rekwizytorni. Dziennikarze wielkich redakcji wrócili do stolicy. Spadła oglądalność i klikalność okołopowodziowych newsów. Sprawy zaczęły biec własnym torem, ludzie zostali z zawilgłymi, pleśniejącymi murami, które nie chcą już schnąć w listopadowych temperaturach. 

Państwo teoretyczne

Państwo teoretyczne wróciło na swoje koleiny, ale nikt tego głośno nie powie, bo trzynastogrudniowcy doskonale wiedzą, że ich jedyną szansą na długą władzę jest utrzymanie pozorów, że odzyskali instytucjonalną sprawczość. Dziś Sienkiewicz nie musi się już martwić kupą kamieni – wykonał brudną robotę w mediach publicznych i cieszy się brukselskimi apanażami. I co z tego, że powodzianie z południa Polski na własnej skórze znów dostają lekcję taniego i niesprawnego państwa? Platformersi są dziś znacznie pewniejsi siebie niż przed laty. W końcu udało im się wrócić do władzy, choć zrobili przed dekadą właściwie wszystko, by ją na zawsze stracić.
 

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#powódź 2024 #powódź

Krzysztof Wołodźko