3 marca 1999 roku policja w Rudzie Śląskiej otrzymała zgłoszenie o zwłokach w mieszczącym się na peryferiach miasta bunkrze. Z relacji wynikało, że najprawdopodobniej spalili się tam bezdomni. Na miejscu funkcjonariusze zastali ułożone na sobie nadpalone ciała dwojga młodych osób. Ściany schronu pokrywała krew i satanistyczne symbole. Wtedy wiedzieli, że wcześniejsze założenia okazały się błędne. Na badanym przez mundurowych miejscu doszło minionej nocy do morderstwa. Dwójka nastolatków została zabita, bo ich znajomi myśleli, że w ten sposób przypodobają się szatanowi.
Obserwuj nas w Google News. Kliknij w link i zaznacz gwiazdkę
Robert był spokojnym nastolatkiem. Uczył się raczej słabo i nie nawiązywał w szkole przyjaźni, jednak nie sprawiał też większych problemów. Mimo kiepskich relacji z kolegami ze szkoły miał jednego zaufanego kumpla - młodszego o dwa lata Kamila. Chłopcy znali się od podstawówki. Zamiast wychodzenia na dwór woleli spotykać się w domu młodszego z nich, gdzie w pokoju za zamkniętymi drzwiami przesiadywali godzinami.
Bliskie kontakty z nimi utrzymywał Tomasz. Starszy od Roberta o rok chłopak uchodził wśród sąsiadów za inteligentnego, charyzmatycznego i dobrze wychowanego. Dobrą opinie mieli również o nim w szkole. W klasie był uważany za najlepszego ucznia. Chłopak miał powodzenie u płci przeciwnej. Jedną z dziewczyn, której skradł serce była Karina. Ona była jeszcze większą prymuską, a studiować planowała w Anglii. Uczucia do Tomasza były jednostronne. W dziewczynie za to mocno podkochiwał się Robert.
Tę pozornie zwykłą czwórkę znajomych łączyły nietypowe zainteresowania. Ale nie byli jedyni. Był też Patryk, Ireneusz czy Michalina i Agata. W sumie na czarne msze do bunkra na rudzkiej Halembie przychodziła niemała grupa osób.
Mieszcząca się na przedwojennej granicy polsko-niemieckiej budowla o numerze 44 była komfortowym miejscem na przeprowadzanie rytuałów. Aby dostać się do fortyfikacji trzeba było przejść leśną drogą kilkaset metrów. Choć każdy wiedział gdzie to jest, to w nocy mało kto się tam zapuszczał.
Robili to jednak nastolatkowie, którzy w bunkrze spotykali się regularnie. Podczas schadzek pili alkohol, czytali "biblię szatana" i urządzali orgie. Przynajmniej jedna z dziewczyn właśnie w taki sposób straciła dziewictwo.
Niektórzy okultyzmu nie brali na poważnie i nazywali "wywoływaniem duchów". Dla części to seks był priorytetem. Inni jednak naprawdę chcieli zyskać przychylność "zła". Satanistyczne spotkania odbywały się w bunkrze co najmniej kilka lat. Do momentu, aż ktoś postanowił wykonać krok dalej i przekroczył wszelkie granice. A stało się to w marcu 1999 roku.
Ze wspomnianej na początku czwórki do tego czasu czynny udział w rytuałach brali jedynie 20-letni wówczas Robert i 21-letni Tomasz. Ten drugi był głównym inicjatorem spotkań, a wśród pseudo-kultystów nazywano go "Adamem Wielkim". Robert był jego najbardziej zaufanym kolegą i też miał swój przydomek: "Syriusz".
Choć z pozostałą dwójką nie łączyły ich już okultystyczne spotkania, to nadal utrzymywali kontakt. 18-letni wtedy już Kamil mieszkał całkiem niedaleko Roberta i byli wieloletnimi przyjaciółmi. Z kolei do Tomasza - mimo tego, iż miał dziewczynę, Annę - przebywająca w Anglii Karina pisała listy. W nich często obok wyznań miłości padało słowo "szatan".
27 lutego dziewczyna wróciła do domu. Nie mogła się doczekać, aż zobaczy ukochanego. Niedługo później cała paczka zdecydowała, że z okazji ponownego spotkania wspólnie wybiorą się do dobrze znanego bunkra. Ta wycieczka miała miejsce 2 marca. Kamil i Karina myśleli, że idą "wywoływać duchy". Tomasz i Robert mieli inny plan na ten wieczór.
Przed wyruszeniem do lasu najstarszy z grupy odwiedził swoją dziewczynę. Powiedział jej, że musi odwołać randkę, ponieważ przyjechali do niego znajomi. Anna była zdziwiona. Głównie ubiorem swojego chłopaka. Tomasz miał na sobie białą koszulę i garnitur - takie, jakie zakładał na wyjście do kościoła. Wtedy dziewczyna jeszcze nie miała pojęcia, że tego dnia otarła się o śmierć.
Do bunkra czwórka znajomych dotarła około godziny 20. W środku atmosferę przygotowali prowodyrzy mszy. Zapalili czarne świece a w ich świetle namalowali czerwoną farbą na ścianach nawiązujące do kultu szatana symbole. Na podłodze z kolei kredą nakreślili pentagram.
"Klękajcie"
– powiedział po zakończeniu przygotowywań do Kariny i Kamila Robert.
Dwójka posłusznie wykonała polecenia. Byli przekonani, że to tylko zabawa. Usadowili się na środku pięcioramiennej gwiazdy w taki sposób, że stykali się plecami. Robert i Tomasz zgasili wtedy część świec, a dwie, które pozostały wzięli do rąk. Wtedy padło kolejne polecenie.
"Pochylcie głowy"
– nakazał ponownie Robert. Tak też klęczący zrobili.
20-latek stał w tym momencie nad swoim najlepszym przyjacielem, Kamilem. Ukochaną Roberta miał "zająć się" Tomasz. Obaj sięgnęli po noże w tym samym czasie. Padły ciosy, liczne, łącznie kilkadziesiąt. Broń cięła różne miejsca ciał. Kiedy Kamil przestał się ruszać Robert usłyszał, że dźgana przez Tomka Karina woła o pomoc. Chłopak jednak ani drgnął. Tylko się przyglądał. W końcu dziewczyna przestała krzyczeć.
Po morderstwie Tomasz przeciągnął zwłoki znajomych do innego pomieszczenia i podpalił. Zgodnie z planem, młodym mężczyznom pozostało już tylko jedno. Odebrać sobie życie.
Robert nie dał rady tego zrobić. Wybiegł z bunkra i przez leśną ścieżkę pognał w stronę domu. Tomasz jednak próbował zrealizować wcześniej ustalony plan. Kilkukrotnie dźgnął się nożem w brzuch. Nie zniósł jednak bólu, odpuścił. W końcu i on nad ranem 3 marca, zakrwawiony dotarł do domu.
21-latka zauważył młodszy brat. Tomasz przekazał mu, że w bunkrze zabił Karinę. Chłopak zawiadomił policję a rannego zawiozła do szpitala matka.
Działania mundurowych były błyskawiczne. Bardzo szybko zatrzymali Roberta, który wszystko od razu im powiedział. Tomasz z kolei kilkukrotnie zmieniał wersję wydarzeń i próbował zrzucić całą winę na swojego kolegę. Ostatecznie jednak i on przyznał się do zbrodni.
Rytualne morderstwo mężczyźni planowali kilka miesięcy. Specjalnie w tym celu zakupili w Katowicach noże, które miały przypominać średniowieczne. - Jestem jednak zdrajcą, bo nie popełniłem samobójstwa - zeznał przed sądem Robert. Odebranie sobie życia to jednak niejedyna część, która nie poszła zgodnie z planem.
Kamila mordercy chcieli zabić od początku. Jeśli chodzi jednak o dziewczynę, to nie Karina była pierwszym celem. W trakcie czarnej mszy umrzeć miała Anna, dziewczyna Tomasza. Do zabicia jej 21-latek namawiał Roberta. Ten jednak na kilka godzin przed morderstwem dwójki znajomych odmówił, ponieważ dziewczyna była w ciąży.
Wyrok w sprawie zapadł w kwietniu 2000 roku. Z uwagi na to, iż to Tomasz miał zaplanować zbrodnię i próbował zatrzeć ślady, sąd skazał go na dożywocie. Robert, który wyraził skruchę usłyszał wyrok 25 lat pozbawienia wolności.
Jeszcze zanim Anna dowiedziała się, że Tomasz chciał jej śmierci, urodziła jego dziecko. Na prośbę ojca nadała mu na imię Adam. Tak nazywano mordercę w okultystycznym kręgu. Syn Anny i Tomasza jest już dziś mężczyzną, ma 23 lata.
Od wstrząsających wydarzeń z Rudy Śląskiej minęło już przeszło 25 lat. O bunkrze, w którym doszło do morderstwa wciąż jednak w pewnych kręgach mówi się często. Betonowy świadek ostatniego rytualnego morderstwa w Polsce jest odwiedzany przez osoby, które interesują się eksploracją opuszczonych budowli.