"Zamordowany bestialsko w maju 2004 r. Ukochanemu synowi i bratu, rodzice i siostra" - ten napis na grobie 25-letniego Mariusza na cmentarzu w Piasecznie chwyta za serce. Młody mężczyzna stracił życie niezwykle brutalnie. Zamordowali go członkowie grupy mokotowskiej zwani "obcinaczami palców". Po 20 latach od tych wydarzeń wciąż sprawiedliwość nie zatriumfowała - droga do prawomocnego wyroku wciąż jest daleka.
31 marca 2004 r. Mariusz M. ze swoim kolegą jedzie hondą przy ul. Literatów w Konstancinie-Jeziornej. Zatrzymuje go volkswagen vento z kogutem na dachu. Wygląda, jakby to była akcja policyjna. Ale właśnie wtedy los Mariusza stał się przesądzony... Mężczyźni z volkswagena twierdzą, że są z policji i każą kierowcy przejść do samochodu. Jego kolega-pasażer, również Mariusz, zostaje w hondzie. 25-latek znika bez śladu wraz z porywaczami, którzy zabierają też kluczyki od auta.
Kolega czeka na Mariusza i zaczyna się niecierpliwić. W końcu, po około 3 godzinach dzwoni do dyżurnego Komendy Powiatowej Policji w Piasecznie, aby wyjaśnić przyczynę zatrzymania Mariusza M. Okazuje się, że... zatrzymania nie dokonali wcale policjanci. Byli to kidnaperzy.
Kilka dni później, 3 kwietnia 2004 r., porywacze dzwonią na numer stacjonarny rodziny Mariusza. Informują, że został on uprowadzony. Żądają miliona euro okupu. 30 kwietnia 2004 r. rodzina płaci za Mariusza M. okup w wysokości 12,7 tys. dolarów i 10,5 tys. euro - do jego przekazania dochodzi we wsi Żabieniec. Bandyci są jednak niezadowoleni z tej kwoty. "Okup w kawałkach, syn w kawałkach" - mają stwierdzić i obcinają Mariuszowi palec sekatorem ogrodniczym. Palec wkładają w kopertę i podrzucają rodzinie przy znaku drogowym w Zalesiu Górnym.
6 maja porywacze kontaktują się jeszcze z rodziną, odtwarzając nagranie z wypowiedziami Mariusza. Dzień później wysyłają sms - pytają o kwotę zgromadzonych pieniędzy i grożą zabiciem porwanego. Ale to nie koniec koszmaru.
Noc z 8 na 9 maja 2004 r. W pobliżu wsi Władysławów, gdzie mieściła się wynajmowana na potrzeby więzienia zakładników posesja, pies należący do spacerowicza znajduje w lesie dół. Jest świeżo zasypany. Po jego rozkopaniu znaleziono okaleczone zwłoki mężczyzny. Zamordowanym jest Mariusz M.
Jeden z zeznających w tej sprawie stwierdził, że pomysł porwania Mariusza zrodził się w głowie Leszka Z., jednego z oskarżonych w procesie "obcinaczy". Miał on na ten temat rozmawiać z samym Wojciechem S. "Wojtasem", szefem komanda śmierci, jak nazywano "obcinaczy". Później już sam S. miał przejąć inicjatywę: nagrywać Mariusza na dyktafon i puszczać nagrania rodzinie; wydać polecenie obcięcia palca 25-latkowi, jak również finalnie - polecić jego zamordowanie.
Choć niektórzy mokotowscy mieli być przekonani, że Mariusz zostanie uwolniony po zapłaceniu okupu, później w grupie pojawić się miała wątpliwość czy porwany ich nie rozpoznał. Padł więc wyrok śmierci na 25-latka.
W dniu zabójstwa sprawcy mieli wykopać dół. Herszt bandy miał im to zlecić "gdzieś daleko", ale poszli na łatwiznę i znaleźli miejsce w lesie niedaleko posesji. Kiedy to zrobili, wrócili po Mariusza do wynajętego domu we Władysławowie i zawieźli go na miejsce zbrodni. Tam mężczyzna miał zostać uderzony siekierą w głowę. Próbowano też odrąbać mu rękę, by nie było widać, że ma obcięty palec. Przyczyną śmierci Mariusza były obrażenia wielonarządowe w obrębie głowy i lewego przedramienia.
W 2022 roku zapadł nieprawomocny wyrok w sprawie gangu, w której jednym z wątków było właśnie uprowadzenie i zabójstwo Mariusza M. Za winnych w tym wątku uznani zostali Wojciech S., Krzysztof P., Artur N., Sebastian L., Leszek Z., Marcin N., Tomasz R. i Grzegorz K. Sąd uznał, że sprawcy działali w ramach zorganizowanej grupy przestępczej, w celu osiągnięcia korzyści majątkowej.
- Śmierć zawsze jest dla nas tajemnicą. W tym przypadku okoliczności sprawiają, że pytań jest jeszcze więcej - mówił kapłan na pogrzebie 25-latka. Po 20 latach od zbrodni pytań jest wciąż wiele. Wszystko dlatego, że rodziny ofiar wciąż czekają na prawomocne rozstrzygnięcie sądu.
W ostatnim czasie sprawa spadła z wokandy w Sądzie Apelacyjnym - dlaczego? O tym przeczytacie w najbliższą środę, 23 października, w tygodniku "Gazeta Polska".