Jak komisje śledcze zdemaskowały głupotę polityków od ośmiu gwiazdek Czytaj więcej w GP!

„Wyborcza” na tropie „prawdziwych lasów”

Coraz więcej dowiadujemy się o tym, kto dziś psuje polską przyrodę. – To krwiożerczy i upasieni na majątku narodowym leśnicy – wskazuje „Gazeta Wyborcza”.

Coraz więcej dowiadujemy się o tym, kto dziś psuje polską przyrodę. – To krwiożerczy i upasieni na majątku narodowym leśnicy – wskazuje „Gazeta Wyborcza”. Gdyby nie oni, już dzisiaj mielibyśmy w naszym kraju wymarzony przez ideologów kraj „prawdziwych lasów”.

Stary żart głosi, że zapytano kiedyś grupę 100 respondentów o to, jakie zwierzęta lubią najbardziej. 40 proc. wskazało na koty. Kolejne 40 proc. na psy. 20 proc. wybrało jednak opcję „gotowane”. Taki średnio śmieszny żart przypomniał mi się, kiedy przeczytałem wywiad ekologa „Gazety Wyborczej” Adama Wajraka z dr. Markiem Giergicznym, adiunktem na Wydziale Nauk Ekonomicznych Uniwersytetu Warszawskiego. Na początku jest fajnie. Okazuje się, że Polacy lubią wypoczywać w polskich lasach.

Taką formę wypoczynku uprawia ponad 50 proc. badanych. No, ale później oczywiście robi się bardzo śmiesznie. – Ledwie 0,7 proc. twierdzi, że ich celem było polowanie – mówi dr Giergiczny. – Może ludzie wstydzą się przyznawać, że polują? Myśliwi nie cieszą się w Polsce wielką sympatią – dopowiada Wajrak. – Być może, ale co do wstydu, to dodam, że aż 1,4 proc., czyli dwa razy więcej niż polujących, przyznało się, że jednym z celów ich wizyty w lesie było uprawianie seksu, co było dla nas sporym zaskoczeniem – kończy Giergiczny. Szczerze powiem, że nie wiem, co ich tak bardzo zdziwiło, bo z tego, co mi wiadomo, to w Polsce jest obecnie 116 153 myśliwych, którzy stanowią 0,3 proc. ludności. Można więc przyjąć, że w badaniu mimo wszystko wyszła nadreprezentacja myśliwych. Może część to kłusownicy? Dalej jest jednak jeszcze bardziej śmiesznie. Okazuje się bowiem, że Polacy lubią naturalne lasy lub, jak też lubi mówić Adam Wajrak, „prawdziwe lasy”. Oczywiście prawdziwe są te, które Adam Wajrak uzna za prawdziwe. Zaraz, zaraz, czy państwu to czegoś nie przypomina? Czy przypadkiem długowłosy ekolog nie pisze do gazety, która oburzała się na stwierdzenie „prawdziwi Polacy”?

Leśnik = kibol

Obecnie według linii „Gazety Wyborczej” jest jedna przeszkoda do tego, by w Polsce rosły „prawdziwe lasy” – leśnicy. Tak jak budowaniu prawdziwego społeczeństwa szkodzili kułacy i krwiożerczy fabrykanci, a szczęśliwości w Tuskolandzie zagrażają podli kibole, księża, związkowcy i uczestnicy Marszu Niepodległości. Oczywiście chodzi jedynie o mieszanie, tylko że w tym wypadku eksperyment skończy się zapewne boleśnie dla wszystkich tych, którzy lubią w lesie wypoczywać. Dość powiedzieć, że już dzisiaj jedynymi płatnymi lasami w Polsce są, o zgrozo, te „prawdziwe”. Można się o tym przekonać, odwiedzając Tatrzański Park Narodowy. Bilet normalny – 4 zł. Bilet ulgowy – 2 zł. A może chcesz zobaczyć w innej części Polski żubra chronionego za twoje pieniądze? 8 zł. A może chcesz się przespacerować po „prawdziwym lesie” Wajraka? 6 zł.

System ochrony przyrody w Polsce został wymyślony tak, że ma być on finansowany z dochodów z użytkowania zasobów naturalnych. Istotną rolę odgrywają w tym Lasy Państwowe, które czerpiąc dochody, mają również dbać o przyrodę. Z tej roli się wywiązują, o czym świadczy chociażby to, że w ciągu 90 lat działalności LP nie wyginął żaden gatunek w polskich lasach. Przeciwnie. To leśnicy część Puszczy Białowieskiej, w której obok dzięciołów trójpalczastych zamieszkują również ekolodzy, wzięli pod ścisłą ochronę.

Można tu przypomnieć postać Adama Loreta, który zerwał kontrakt na wyręb tego lasu z jedną z angielskich firm, czym uratował ją przed zagładą. Zrobił to niemal 20 lat wcześniej zanim w Europie powstały pierwsze ruchy ekologiczne, które narodziły się w 1952 r. po katastrofie związanej ze smogiem w Londynie. Zrobił to też długo przed tym, zanim ekolodzy pojawili się w Polsce, zastępując ideologów spod znaku Marksa i Engelsa. Rola Adama Loreta w procesie ratowania puszczy została podkreślona monumentem, który stoi w Białowieży, bo na postawienie go w parku nie zgodzili się… ekolodzy.

Kanadyjski przykład

Nie wszędzie ochrona przyrody i zarządzanie lasami wygląda tak samo. Weźmy pod uwagę np. Kanadę. 100 proc. lasów należy tam do państwa. Państwo na ich wycinkę udziela koncesji. W zamian za to przedsiębiorstwa po wytrzebieniu wszystkiego, odnawiają las i sadzą go ponownie. Brzmi logicznie. Diabeł tkwi jednak w szczegółach. Wszelkie zjawiska występujące w przyrodzie samoistnie, w Kanadzie – zgodnie skądinąd z postulatami „Wyborczej” – uznaje się za naturalne. Z reguły więc płonącego lasu się nie gasi. Nie walczy się również ze szkodnikami lasu. Efekty? W prowincji British Columbia rozpoczęła się kilka lat temu gradacja kornika, który masowo zaatakował drzewo iglaste Pinus contorta (ang. lodgepole pine). Zanim Kanadyjczycy się spostrzegli, spustoszył 20 mln ha lasu. Teraz jest jeszcze większe zagrożenie, bo jeżeli robak ów zasmakuje w innym gatunku, sośnie Banksa, to przejdzie burzą ze wschodniego do zachodniego wybrzeża Ameryki Północnej. Oczywiście problem z perspektywy kanadyjskich lasów jest ledwie dostrzegalny – w sumie dysponują oni 310 mln ha lasu, pokazuje jednak pewien problem i każe postawić pytanie o odpowiedzialność człowieka za lasy. Wszystko wskazuje na to, że główną przyczyną rozprzestrzeniania się w lasach robactwa są jednak zmiany klimatyczne, a szczególnie brak surowych i ostrych zim. Skoro wpływamy na klimat, a z tego założenia wychodzą również ekolodzy, to musimy też zacząć walczyć ze skutkami tego wpływu.

W razie czego pretensja do kornika

Dziś jednak państwo jednym ruchem przekreśliło możliwości walki z ewentualnymi kryzysami porównywalnymi z tym kanadyjskim. Jedną przepchniętą kolanem ustawą zniszczyła fundusz stabilizacyjny Lasów Państwowych, odbierając możliwość czynnej ochrony przyrody. Tymczasem w ubiegłym roku na ochronę czynną Lasy wydały prawie 213 mln zł. Rok wcześniej prawie 218 mln zł. Na zapobieganie działalności szkodliwych owadów wydano w ciągu dwóch lat 67 mln zł.

Czy polskie lasy są bezpieczne? Czy skoro jeden robak mógł zniszczyć 20 mln ha lasów w Kanadzie, to nie poradzi sobie z 7 mln ha lasów w Polsce? To rząd powinien odpowiedzieć na takie właśnie pytania, mam jednak wątpliwości, czy zdążył to zrobić, patrząc na tryb wprowadzania ustawy. Mam wrażenie, że wszystko idzie w kierunku odwrotnym. Człowiek ma się nie wtrącać. Nie próbować naprawiać błędów. Oczywiście jest to znana postawa państwa polskiego, które broni się przed jakąkolwiek odpowiedzialnością. Specjalizuje się za to w znajdowaniu winnych. I tak za służbę zdrowia odpowiadają lekarze. Za edukację samorządy. Za stocznie związkowcy. Za łupki firmy zagraniczne. Za wadliwie wykonany pas startowy w Modlinie obsługujący betoniarkę. Gdy mleko się rozleje, minister środowiska zapewne stwierdzi, że „sorry, taki mamy klimat” albo powie coś w stylu: „to korniki zeżarły drzewa, więc do nich pretensje”.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

Jacek Liziniewicz