Polityka gospodarczego wiązania się z Rosją, swoistego obłaskawiania jej skończyła się spektakularną i dramatyczną katastrofą, której wszystkich konsekwencji na dziś nawet nie potrafimy oszacować. Ale to przecież nie było tak, iż Putin i jego przyboczni wykiwali Zachód. Kreml był do bólu szczery i w zasadzie w dość otwarty sposób anonsował swoje zamiary - pisze Katarzyna Gójska w miesięczniku "Nowe Państwo".
W Berlinie uznano jednak, że opłaca się tolerować jego zbrodnie. Nie tylko gospodarczo, lecz także politycznie. Reset nie był żadną próbą zmiany Federacji Rosyjskiej, a już na pewno nie działaniem na rzecz jej powstrzymania, był po prostu rozpoczęciem głębokiej współpracy przy świadomości kosztów, jakie ona wygeneruje. Śmierć polskiej delegacji w Smoleńsku to jedna z owych cen, które po prostu przełknięto i uiszczono. Między bajki można włożyć jakże powszechnie natrętnie serwowane opowieści, że zbliżenie z Moskwą sprzed lat było w innych okolicznościach, a teraz państwo Putina pokazało prawdziwą twarz. Otóż Rosja na Ukrainie nie pokazała światu nic, czego nie demonstrowała wcześniej. Jedyna różnica dotyczy współrzędnych geograficznych terenu, gdzie dopuszczono się zbrodni. Są one bowiem znacznie bliższe Zachodowi. I tyle. Nic więcej. Musimy mieć jednak świadomość, iż polityka resetu nie została pogrzebana – uległa przepoczwarzeniu, bo tego wymagają okoliczności. Na przykładzie naszego kraju widać jak na dłoni, że ludzie ją tworzący – i to w tym najbardziej proputinowskim wydaniu – bezwstydnie powracają na szczyty władzy i zajmują kluczowe dla bezpieczeństwa Rzeczypospolitej stanowiska. Przywracają do pracy zastępy resetowych żołnierzy. I dzieje się tak właśnie dlatego, iż w Berlinie nikt nie zrezygnował ze strategicznego sojuszu z Putinem. Koncepcja Europy od Lizbony po Władywostok ciągle żyje. Wpływy rosyjskie w naszym kraju są niezwykle silne.
Wzmacnia je nikła świadomość polskiej opinii publicznej w tej sprawie. Ale czy można mieć pretensje do społeczeństwa, że nie potrafi właściwie ocenić działań Moskwy w Polsce, skoro przez cały okres III RP nie zrobiono praktycznie nic, by ukazać ludziom prawdziwą naturę tego śmiertelnie groźnego zjawiska? W końcu gdy na Kremlu gotowano się do pełnoskalowego uderzenia na Ukrainę, rządzący w Polsce obóz patriotyczny dał się zaczadzić ideą, by budować wspólnotę w rytm podrygów jakiegoś Zenka i nie niepokoić obywateli RP sprawą Smoleńska, nie denerwować ustaleniami w tej sprawie. To lekceważenie powagi sytuacji zaowocowało powrotem współbiesiadników funkcjonariuszy FSB do kluczowych instytucji RP. I pierwszym, od końca PRL, realnym zagrożeniem dla niepodległości naszego kraju.