„W środę TV Republika odnotowała historyczne rekordy oglądalności. Stację oglądało 2,3 mln telewidzów, a kanał Telewizji Republika w serwisie YouTube zanotował w ciągu wczorajszego dnia ponad 4,7 mln wyświetleń. Dziękujemy naszym Telewidzom za wybór i zaufanie!” – informuje z dumą Niezależna.pl. Oczywiście przy rachubach politycznych, inaczej niż telemetrycznych, od tej liczby trzeba cokolwiek odjąć. Nie wątpię, że nie zabrakło w ten dzień widzów, gnanych raczej żądzą odwetu, niż prawdy, tych, którzy latami pisali do dziennikarzy TVP, że wkrótce do dyspozycji zostanie im tylko „Republika” i teraz chcieli zobaczyć, jak ich marzenie się spełnia. Nie zmienia to faktu, że siłowy przewrót w Telewizji Polskiej nagle wywrócił do góry nogami nasz rynek medialny również w taki sposób, że to „Republika” stała się głównym głosem i oknem na świat widowni, dotąd przypisanej jednak głównie do nadawcy publicznego. To spora szansa ale i wyzwanie, bo do starego stawu wracają ryby, które przez lata zdążyły cokolwiek urosnąć, a wraz z nimi płyną ich koledzy i koleżanki.
Jednak ten skok widowni pokazuje też potencjał polityczny ostatnich wydarzeń. Dla najtwardszego elektoratu Platformy Obywatelskiej jest to oczywiście pokaz siły i sprawczości w wykonaniu ich ulubionego premiera. Żadne argumenty w rodzaju „miała być praworządność” do tego segmentu wyborców nie trafią, ponieważ stało się i dzieje nadal dokładnie to, czego on oczekiwał.
Co więcej, pewna grupa niuansujących do środy publicystów i komentatorów, broniąc przemocowych zachowań pseudodemokratycznego gabinetu, mentalnie traci właśnie i tak przechodzone dziewictwo i dołącza, świadomie lub nie, do „silnych razem”. Pomimo zgłaszanych wcześniej nieraz uwag, teraz będą już legitymizować każde, nawet najbardziej bezprawne działania władzy. Równocześnie jednak – i tego zresztą przywołani wcześniej bardzo w swoich komentarzach się boją – opozycja skupiona wokół Jarosława Kaczyńskiego zyskuje właśnie potężny mit założycielski na nowe lata. I nagle staje się nieważne lub przynajmniej mniej ważne to, czy PiS mógł pewne sprawy poprowadzić lepiej (a przyznajmy, mógł), a nawet czy TVP mogła być sprofilowana w inny, być może bardziej skuteczny, sposób.
Ważne jest to, że Donald Tusk wrócił niezmieniony, bynajmniej nie bardziej światowy i europejski – wręcz przeciwnie, pokazał się już w pierwszych dniach rządzenia jako ten sam, lub nawet gorszy, napędzany głównie własnymi kompleksami i osobistą zemstą politykiem typu raczej wschodniego, niż zachodniego. I przypomniał o sobie również tym, których ostatnie osiem, a już na pewno ostatnie cztery lata uśpiły, zniechęciły, kazały zacząć szukać symetrii między dotąd popieranym PiS a wcześniej odrzucaną Platformą.
Protesty, jakie od pierwszych godzin odbywały się na Woronicza i pl. Powstańców nie były masowe, były jednak bardziej liczne, niż można było się spodziewać. A to przecież dopiero początek, zafundowany sobie przez nową ekipę na własne życzenie. Być może dzięki niemu w naturalny sposób rozleniwiona ośmioma latami rządów prawica szybciej wróci na właściwe tory – trudnej pracy w niesprzyjających warunkach.