Zawsze, gdy nie dało się już wybronić jakiegoś działania lub zaniechania u przedstawicieli ekipy Donalda Tuska - ministrów czy nawet wojewodów - powtarzał się ten sam schemat. Media próbowały stworzyć wrażenie, że problematyczna sprawa wydarzyła się bez udziału i wiedzy premiera, a ten, dowiedziawszy się o szczegółach, wpadał zawsze w gniew i reagował w trybie kryzysowym.
Przy czym zawsze był to kryzys wizerunkowy, i zawsze kończyło się to wiadomością, powtarzana czymś w rodzaju medialnego teatralnego szeptu, że oto „premier się wściekł”.
Dobry szef, źli urzędnicy - stara, wypróbowana formuła z carskiej Rosji, tyle, że w wersji odświeżonej, sprofilowanej na potrzeby liberalnej demokracji. Długo to działało, aż fraza stała się wyświechtana, zużyta i nieskuteczna. Choć na dobre nie zniknęła, na zawsze już będzie się kojarzyć wyjątkowo jednoznacznie.
I oto wraca - kolejny raz - po wybuchu afery wiatrakowej. Dokładnie 4 grudnia pojawiła się informacja, że będąca twarzą projektu Paulina Hennig-Kloska nie zostanie jednak ministrem klimatu. Jeśli się to potwierdzi, nie będę zdziwiony. – pisał na portalu X Łukasz Rogojsz - Już w piątek rozmawiając z politykami PO o losie minister in spe, usłyszałem między innymi: "Widział Pan dzisiaj Donalda w Sejmie, jak dziennikarze pytali go o ten projekt? Był wściekły".
Czy jednak Tusk miał się na co wściekać? Trudno to tak naprawdę stwierdzić. Politycy z jednej strony nie chcą się do autorstwa nowych przepisów przyznawać, wskazując zawsze na któregoś z partyjnych kolegów, ale równocześnie nie widzą w ustawie niczego złego. Gdy się wsłuchać, nie wiadomo nawet dlaczego w takim razie finalnie kasują zapisy o wiatrakach. Przecież jest dobrze: wystarczyłoby zmienić jedną cyfrę z 3 na 5, oddalić instalacje od domów i już jesteśmy zielonym, ekologicznym rajem, w którym może i gwiazdy nie spadają z nieba, ale za to ptaki i kawały lodu dość często.
A że temat wróci, zapowiedział już marszałek Szymon Hołownia. Od siebie dodam, że wróci z pewnością, gdy tylko nie będzie już żadnego silnego, ogólnopolskiego medium, które byłoby w stanie przycisnąć polityków przyszłej władzy. Na razie widzimy, że Hennig-Klosce włos z głowy nie spadnie, koledzy wręczyli jej demonstracyjnie w ławach sejmowych bukiet kwiatów. Donald Tusk zdementował nawet przecieki o zmianie kandydata na ministra klimatu i środowiska. Tymczasem, zastanawiam się, czy wiatraki nie były wrzutką, za którą w kluczowych dniach nie miała być ukryta kwestia, dotykająca ludzi bardziej bezpośrednio, niż systemowe wycinanie Orlenu czy nawet potencjalne wywłaszczenia?
W chwili odrzucenia projektu rządowego z zamrożonymi cenami na prąd, żegnają się przedsiębiorcy i rolnicy, a pozostali chwile oddechu dostają już nie na rok, a tylko sześć miesięcy. Finalnie zostaniemy więc z wiatrakami i drogim prądem dla wszystkich, tak, jak za chwilę zostaną z nimi Niemcy.
Czy ktoś z polityków zabezpieczył chociaż losy swojej rodziny i wyższe rachunki opłaci z funduszy życzliwego lobby wiatrakowego? To zbadać powinna komisja śledcza, tak, jak bezpieczeństwo energetyczne i finansowe Polaków. Niestety, nie będzie to obszarem zainteresowania sejmowej większości. Czy Polacy się "wściekną"? Pewnie tak. Ale może uspokoją ich wygłupy na sejmowej mównicy.