Portale branżowe zrobiły wielką sensację z faktu, że Adam Giza, jeden z prezenterów TVP INFO, rozesłał oświadczenie do różnych mediów. Z komentarzy wynikało, że dziennikarz szuka sobie nowej pracy, jednak z samego tekstu wynika, że raczej próbuje ocieplić swój wizerunek, aby zabezpieczyć się przed skutkami spodziewanej czystki w Telewizji Polskiej. I to jest już większy problem.
Prezenter w liście podkreśla swoją apolityczność i fachowość, ponieważ od lat zajmował się w TVP głównie tematyką medyczną, za to był zresztą wielokrotnie nagradzany, tym też zdobył sobie sympatię widzów. Miał jednak w tym szczęściu również i nieszczęście – trafił na czas pandemii, dla wielu tym samym stał się znienawidzonym symbolem i twarzą restrykcji, tych wszystkich nieprzyjemności związanych z COVID-19. Te, jak wiemy, budziły skrajne reakcje i stały się również udziałem Gizy, który zresztą próbował dawać im odpór w mediach społecznościowych.
Mnie te audycje mało obchodziły, w wojnie covidowo-szczepionkowej specjalnie nie poczuwałem się do żadnego z wielkich obozów, śledząc jednak z niepokojem, jak to te społeczne skutki uboczne sieją spustoszenie wśród dawnych więzi i wspólnot ideowych. Dziennikarza oceniać nie chcę, taktyki przyjętej przez niego w obliczu potencjalnie trudnych czasów też za bardzo nie będę tu krytykował, choć sam raczej bym sobie tego typu działania darował - nawet, gdybym faktycznie był apolitycznym ekspertem - choć, co warto przypomnieć, COVID-19 otworzył politykę covidową, więc jednak od polityki nawet zajmując się tylko zdrowiem uciec nie sposób. Problem leży gdzie indziej.
Zmiana władzy nie powinna dotykać dziennikarzy politycznych, choć tu wiadomo, realistycznie patrząc, współpraca nie zawsze i nie z każdym jest możliwa, nawet jeśli próbuje się tworzyć media pluralistyczne i wielostronne. Nie jest to tylko specyfika młodych i nie w pełni wykształconych demokracji. Jeśli jednak o swoją pracę obawia się nawet facet, który był przede wszystkim przekazicielem polityki sanitarnej, popieranej przez inne partie, obecnie szykujące się do skoku na media, to coś jest zdecydowanie nie tak.
W czasach, gdy PiS jeszcze było w opozycji, ale już nieśmiało pojawiała się myśl, że nie będzie to stan stały, w ramach działającego wtedy prężnie Kongresu Mediów Niezależnych miałem zaszczyt współtworzyć projekt nowej ustawy medialnej, która powstawała między innymi z udziałem przedstawicieli SDP. Jednym z założeń tego dokumentu miało być stałe zabezpieczenie politycznej równowagi w mediach publicznych poprzez zagwarantowanie stref wpływów dla rządzących i opozycji w poszczególnych antenach TVP i Polskiego Radia. Niestety, tak, jak PO zapomniała o likwidacji Senatu, gdy zdobyła większość w izbie wyższej parlamentu, tak i ten projekt został wsadzony do szuflady, podczas gdy osoby zainteresowane dostępem do mediów, nagle go otrzymały i to w wersji, jak się zdawało, nieograniczonej. Niestety, nikt nie pomyślał, że to jednak nie na zawsze, a szkoda, bo może wtedy udałoby się uniknąć kłopotów, na które strona konserwatywna natrafić może jeszcze w tym lub na początku przyszłego roku.