Wojciech Hermeliński doradza wyborcom, by podarli arkusze referendalne w lokalach wyborczych i popełnili przestępstwo. Bronisław Komorowski sugeruje „wyśmianie” głosowania w formie zaproponowanej przez PiS. To samo zrobił w mediach społecznościowych Donald Tusk. Pytania powinny wprawdzie być bardziej konkretne i początkowo miało być tylko jedno – o nielegalnych imigrantów – ale będą się one kojarzyły z poglądami i propozycjami PiS. A co w zamian proponuje opozycja? Z jakimi odpowiedziami na pytania referendalne połączy ją uczestnik wyborów, który nie należy do twardego elektoratu dwóch największych partii? - pyta w felietonie dla "Gazety Polskiej Codziennie" Grzegorz Wszołek.
No właśnie. Można kpić i wyśmiewać pytania referendalne, w kółko powtarzać te same slogany o „końcu demokracji”, „Polski praworządnej”, „nieuczciwych wyborach”, „machinacjach PiS”, ale – w skrócie – nic to nie daje. Ponad 1/3 uprawnionych do głosowania w grupie, która chce wrzucić kartę wyborczą do przeźroczystej urny, nie uznaje tego typu argumentów. A sondaże dotyczące choćby referendum, gdy partia rządząca proponowała jedno pytanie o plany Komisji Europejskiej, wyraźnie wskazywały na poparcie szersze dla tego pomysłu niż tylko elektorat Zjednoczonej Prawicy.
Jarosław Kaczyński, Beata Szydło, Mateusz Morawiecki i Mariusz Błaszczak przedstawili pytania referendalne. Wstępnie zakładano cztery następujące: „Czy popierasz wyprzedaż państwowych przedsiębiorstw?”, „Czy jesteś za podwyższeniem wieku emerytalnego wynoszącego dziś 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn?”, „Czy popierasz przyjęcie tysięcy nielegalnych imigrantów z Bliskiego Wschodu i Afryki, zgodnie z przymusowym mechanizmem relokacji narzucanym przez biurokrację europejską?” i „Czy popierasz likwidację bariery na granicy Rzeczypospolitej Polskiej z Republiką Białorusi?”.
We wniosku rządu do marszałek Sejmu nastąpiły modyfikacje pytań. „Czy popierasz wyprzedaż majątku państwowego podmiotom zagranicznym, prowadzącą do utraty kontroli Polek i Polaków nad strategicznymi sektorami gospodarki?” – tak brzmi teraz pierwsze. Natomiast drugie zadano tak: „Czy popierasz podniesienie wieku emerytalnego, w tym przywrócenie podwyższonego do 67 lat wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn?”. Trzecie i czwarte pozostały bez zmian.
W zasadzie wszystkie, poza pierwszym, dość ogólnikowym, są zrozumiałe i groźne w wyborczej perspektywie dla opozycji, ponieważ PO – jako główna siła antypisowskiej części Polski – podnosiła wiek emerytalny, godziła się na przyjęcie imigrantów w 2014 i 2015 r., a ponadto krytykowała budowę zapory na granicy polsko-białoruskiej. Donald Tusk mówił przecież jesienią 2021 r. o „biednych ludziach”, którzy „szukają miejsca na swojej ziemi”, kompletnie rozmijając się z rzeczywistością i odczuciami milionów ludzi o różnych poglądach. Były premier dodawał, że zapora nie powstanie. Stanęła. Teraz więc nie pozostaje mu nic innego jak tylko krytykować jakość wykonania bariery. Tymczasem na PiS można nie głosować, nie popierać wielu posunięć, ale w przeciwieństwie do Koalicji Obywatelskiej i innych partii, mających szansę dostać się w kolejnej kadencji do Sejmu, kojarzy się ono z bezpieczeństwem, pomocą dla Ukrainy i obniżeniem wieku emerytalnego. Na dodatek co jakiś czas w kolano strzelają Tuskowi jego byli doradcy, na czele z Bogusławem Grabowskim. To on mówił wielokrotnie o potrzebie prywatyzacji największych polskich firm, jak np. Orlen, choć świetnie sobie radzą na rynku, będąc w dużej mierze pod kontrolą państwa.
PiS ewidentnie podeszło ofensywnie do tematu referendum i – mimo wakacyjnych wyjazdów elektoratu – codziennie prezentowało po jednym pytaniu. Widać tu wyraźnie zmianę koncepcji partii Jarosława Kaczyńskiego, która po zmianach w sztabie wyborczym wzięła się w garść i próbuje wrócić do dużych zasięgów w mediach społecznościowych, tak jak w poprzednich kampaniach. Jaka jest odpowiedź opozycji? Kpiny i amnezja. Bo w 2015 r., między dwiema turami wyborów prezydenckich, ogłoszono referendum z trzema pytaniami za ponad 70 mln zł. Wtedy Bronisław Komorowski puszczał oko do wyborców Kukiz’15, pytając m.in. o JOW. Nikt w Brukseli, łącznie z Donaldem Tuskiem, nie zgłaszał sprzeciwu. Referendum skończyło się wyrzuceniem ogromnych środków w błoto i klapą frekwencyjną na poziomie 7,8 proc. Zapewne, na skutek politycznego bojkotu i podziału wśród Polaków, głosowanie proponowane przez PiS nie osiągnie pułapu wyższego niż 40–50 proc., ale można zakładać, że frekwencja będzie dużo wyższa od tej z 2015 r. Bo i tematy, przynajmniej niektóre, są dla milionów wyborców ważne.
Bronisław Komorowski mówił w Polsacie News tak: „Na pewno nie pójdę na referendum, bo uważam, że to jest poniżej serio traktowania obywateli. To jest traktowanie obywateli jak idiotów, no bo nikt, nikt nie mówi o likwidacji tego płotu Kaczyńskiego na granicy z Białorusią, no więc dlaczego państwo polskie zadaje takie pytanie. No chyba że sam rząd ma zamiar zlikwidować tę barierę i pyta obywateli o zgodę. Nic na ten temat nie słyszałem”. A na czym polega niemal od początku kryzysu migracyjnego aktywność Janiny Ochojskiej i wielu polityków PO, jak nie na kwestionowaniu budowy bariery? To jest zresztą spory problem narracyjny liberalnej strony: przekonuje, że większość Polaków zgadza się z poglądami PiS w pytaniach, więc procedura będzie kpiną, a jednocześnie wiadomo, że jeśli chodzi o punkt widzenia polityków, to wcale tak nie jest. Były przewodniczący PKW Wojciech Hermeliński idzie dalej i proponuje rozrywanie kart z pytaniami referendalnymi. Nie zgłaszał takich pomysłów, gdy Komorowski szykował się do wyborczej katastrofy na skutek kompletnie niezrozumiałego referendum. W 2015 r. w „Sygnałach dnia” Hermeliński mówił: „Jesteśmy przygotowani. System informatyczny jest sprawny. (...) Wystarczy chętnych do pracy w komisjach”. Próżno szukać wypowiedzi sędziego o „farsie”, „robieniu z ludzi idiotów”, nawoływania do łamania prawa. Ba, Hermeliński sprawiał wrażenie, że wszystko wówczas było w zgodzie ze standardami demokratycznymi. Wniosek? Krytyka referendum w 2023 r., przy jej braku osiem lat temu, wskazuje na oczywisty problem z wiarygodnością. Hermeliński jest przeciwnikiem reformy sądownictwa i ministra Zbigniewa Ziobry – do czego ma święte prawo – ale jego poglądy wywierają ewidentny wpływ na opinię ws. referendum jako takiego.
Warto wsłuchać się w merytoryczne głosy, wygłaszane przez osoby o innych poglądach. Łukasz Pawłowski, szef Ogólnopolskiej Grupy Badawczej, niegdyś współpracujący ze środowiskiem politycznym PO, doradza opozycji, by ta nie lekceważyła tematu referendum. „Od czterech dni są to dominujące tematy. Jak na kampanię, która potrawa 60 dni, to bardzo dużo czasu. Czasu, którego zabraknie np. na rozmowy o drożyźnie” – napisał w mediach społecznościowych, za co mocno oberwał od „silnych razem”. – Bojkot referendum będzie pokazywany jako zachowanie antydemokratyczne partii, która ma obywatelskość w nazwie. Nawet jeśli przekona to 1 proc. wyborców, to 1 proc. na plus dla PiS. (...) W tym samym czasie PiS ma bardzo prosty przekaz, żeby iść na wybory i na referendum, w bardzo wyrazisty sposób komunikuje też, jak zagłosować. Najgroźniejszy dla opozycji tu jest temat wieku emerytalnego, bo sprzeciw jest powszechny, także w elektoracie opozycji. Bojkot tego pytania to zasianie niepewności. Nie da się też zbojkotować częściowo referendum, nie? – polemizował z taktykami opozycji. Pawłowski sugeruje, że referendum nie zaszkodzi PiS, mimo gremialnej krytyki, a może skłonić do głosowania na tę formację wyborców niezdecydowanych. To z kolei będzie kluczowe w wyborczej batalii o to, kto uzyska władzę po 15 października.
Pomysł organizacji referendum w kampanii wyborczej może się komuś nie podobać, tak jak farsa sprzed ośmiu lat, ale opozycja z absurdalnym pomysłem rozrywania kart i wyśmiewania bezspornie ważnych tematów w polskim życiu publicznym poddaje się walkowerem. Pozostaje pytanie, która strona przez najbliższe dwa miesiące „przegrzeje”.