Dziś Tusk, przywódca zgrai antykobiecych hejterów, ogłasza się naszym obrońcą w nadziei, że wyrwie procent czy dwa, żerując na naszej delikatności, instrumentalnie używając do tego tragicznych historii kilku mam. Niczym nie różni się od nagrzanego samca wyżywającego się na swojej kobiecie w zaciszu czterech ścian.
Napastnikiem atakującym kobiety jest nie tylko ten, kto stosuje agresję fizyczną, lecz także ten stosujący agresję psychiczną, żerujący na naszej – kobiecej – wrażliwości. I pod tym względem przewodniczący Platformy Obywatelskiej chodzi w wadze ciężkiej. Lęk przed porodem, problemami zdrowotnymi w ciąży i o stan zdrowia dziecka jest naturalnym elementem życia każdej kobiety. Jest wręcz pierwotny, instynktowny i towarzyszy każdej z nas bez względu na charakter, status społeczny czy wykształcenie. Czujemy niepokój, bo poród wiąże się z zagrożeniem i bezbronnością, zależnością od pomocy innych osób.
Wykorzystywanie tej kobiecej słabości czy też delikatności niczym nie różni się od wykorzystywania fizycznej przewagi nad nią. Jest prymitywne i upokarzające – a tym przez ostatnie tygodnie trudni się Tusk. W nadziei na polityczne korzyści, jak brutal postanowił żerować na wrażliwości kobiet. Między bajki można włożyć te opowieści o trosce o zdrowie i życie mam. Nie ma śladu dowodów na to, by obniżył się poziom bezpieczeństwa kobiet spodziewających się dziecka.
Dane statystyczne nie pozostawiają co do tego żadnych wątpliwości. Polska jest na szczytach światowych rankingów bezpieczeństwa ciężarnych i rodzących. Badania prenatalne, które za rządów Tuska były dostępne tylko dla wybranych – bo były płatne – dziś przysługują każdej kobiecie przy nadziei od 35. roku życia. Trudno zresztą podejrzewać o troskę środowisko polityczne, które było (i poniekąd nadal jest) autorem jednej z najbardziej poniżających kobiety kampanii, którą zorganizowano w Polsce na masową skalę.
Jakże inaczej określić pogardę, która towarzyszyła wprowadzaniu programu 500 plus. Byłyśmy wówczas – my, matki – w wypowiedziach polityków Platformy i ich medialno-celebryckiego wsparcia: leniami, które obdarowywane przez państwo pół tysiącem złotych na dziecko, rzucą się na kanapy, by oglądać seriale, albo producentkami dzieci dla kasy. I dziś przywódca tej zgrai antykobiecych hejterów ogłasza się naszym obrońcą w nadziei, że wyrwie procent czy dwa, żerując na naszej delikatności, instrumentalnie używając do tego tragicznych historii kilku mam. Niczym nie różni się od nagrzanego samca wyżywającego się na swojej kobiecie w zaciszu czterech ścian. Bo przemoc to przemoc – nieważne, czy fizyczna, czy psychiczna. Wykorzystywanie naszej delikatności związanej z macierzyństwem jest równie odrażające jak bicie.