5 listopada 2009 r. prezydent Lech Kaczyński mianował go pośmiertnie na stopień generała brygady. Potem objął patronatem budowę pomnika Stanisława Sojczyńskiego w Radomsku. „Warszyc", dowódca Konspiracyjnego Wojska Polskiego, został stracony 17 lutego 1947 r. – komuniści przyspieszyli egzekucję ze względu na zbliżającą się amnestię.
Dwaj oskarżający w sprawie prokuratorzy – Czesław Łapiński i Kazimierz Graff, zmarli w Warszawie nieosądzeni. Po „wyzwoleniu" Łapiński był szefem Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Łodzi.
– Sprawy „Warszyca" nie pamiętam – mówił mi kilka lat temu. Naciskany, po chwili zaczął sobie jednak „przypominać" szczegóły, ale do winy się nie poczuwał:
– To był mój teren, ale na proces ściągnięto prokuratora z Naczelnej Prokuratury Wojskowej Kazimierza Graffa. On był głównym oskarżycielem. Grupę Sojczyńskiego podzieliliśmy między siebie na pół. Graff „obsługiwał" tych od góry, ja pozostałych, którzy popełnili mniejsze przestępstwa [głównym zarzutem była chęć obalenia siłą nowego ustroju]
. Wnosiłem o kary od pięciu do dziesięciu lat – usprawiedliwiał siebie. – Nie chciałbym tylko, aby ktokolwiek odniósł wrażenie, że zrzucam winę na kolegę, bronię się jego kosztem.
Mordowali oni
Kazimierz Graff to przedwojenny prawnik po Uniwersytecie Warszawskim, żołnierz września, potem Armii Czerwonej i LWP. W „ludowej" Polsce został prokuratorem. Do przełożonych pisał, że znalazł swoje miejsce w życiu.
Kilka lat temu odmówił rozmowy o procesie „Warszyca". – Wyjeżdżam na dłużej – oświadczył.
– Wszystko znajdzie pan w aktach. Nie mam nic do dodania.
– A zarzut o morderstwo sądowe?
– To tylko sugestia. Kiedyś były inne oceny, teraz są inne.
– Dla Stanisława Sojczyńskiego domagał się pan kilku kar śmierci...
– Może to dużo, a może mało. Sprawę ocenią historycy.
– Niczego pan nie żałuje?
– Udziału w procesie „Warszyca" nie. Żałuję tylko, że w ogóle były takie sprawy, że mordowano ludzi.
– Nie czuje się pan winny morderstwa?
Słychać ściszony głos żony. Podpowiada, co Graff ma mówić.
– Morderstwo? Przecież to nie ja mordowałem, tylko oni.
– Kto?
– Przepraszam, ale muszę już kończyć.
Za „Warszyca" Graff dostał najważniejszy w życiu awans – we wrześniu 1949 r. został zastępcą Naczelnego Prokuratora Wojskowego Stanisława Zarako-Zarakowskiego.
W III RP nie udało się go skazać również za wiele innych zbrodni, jakich się dopuścił na przeciwnikach politycznych, którzy chcieli wolnej Polski. A żona Kazimierza Graffa, Alicja, w czasach stalinowskich wicedyrektor Departamentu III Generalnej Prokuratury, brała udział w mordzie sądowym na generale Auguście Emilu Fieldorfie „Nilu" i represjonowaniu płk. Wacława Kostka-Biernackiego, zaufanego Józefa Piłsudskiego jeszcze z czasów legionowych. Podobnie jak mąż zmarła nieosądzona.
Inni winni
Czesław Łapiński utrzymywał też, że nie wiedział nic o nadchodzącej amnestii:
– Jeżeli było jakieś przyspieszenie sprawy, to stoi za tym mój zastępca, Gabryel Henner. On był doktorem praw, podczas gdy ja nie miałem nawet dyplomu [ładne kwalifikacje, jak na szefa prokuratury]. To Henner nadzorował śledztwa, ja zajmowałem się tylko sprawami gospodarczymi, personalnymi i objeżdżałem więzienia. Henner nie konsultował ze mną sprawy „Warszyca", z dokumentami jeździł do Warszawy.
Zdaniem Łapińskiego, wykonanie wyroku śmierci na Sojczyńskim leżało jeszcze w gestii ppłk. Bronisława Ochnio, ówczesnego szefa Wojskowego Sądu Rejonowego w Łodzi [Ochnio przewodniczył rozprawie, na której skazano „Warszyca" i jego towarzyszy].
Zbrodniczy nauczyciel
Stanisław Sojczyński – według Czesława Łapińskiego – morderca, przed wojną był nauczycielem języka polskiego i historii. W czasie okupacji hitlerowskiej na czele oddziału AK rozbił więzienie w Radomsku, uwalniając 40 więźniów. 3 maja 1945 r., po wkroczeniu Sowietów, wydał rozkaz kontynuowania walki. Powołał organizację SOS (Samoobrona i Ochrona Społeczeństwa), której zadaniem była m.in. obrona ludności przed aresztowaniami i likwidacja kolaborantów. 19 stycznia 1946 r., w pierwszą rocznicę rozwiązania Armii Krajowej, „Warszyc" stworzył Konspiracyjne Wojsko Polskie. Wkrótce skupiało ponad 3 tys. żołnierzy (niektórzy szacują, że nawet dwa razy tyle), najwięcej na terenie łódzkiego i kieleckiego. Oddziały KWP przeprowadziły wiele spektakularnych akcji, m.in. dwukrotnie zajęły Radomsko, rozbijając placówki MO i UB, uwalniając więźniów i rozprawiając się z miejscowymi konfidentami.
Akowiec
– Czy mogłem się zbuntować? – Łapiński pytał retorycznie. –
Wyobraża pan sobie prokuratora, który przechodzi na stronę wroga? Dostałbym kulę w łeb [funkcjonariuszy stalinowskiego systemu bezprawia nie skazywano w sowieckiej Polsce na śmierć, mogli co najwyżej trafić do więzienia]
. Ponieważ byłem akowcem [Łapiński pracował w wywiadzie ZWZ-AK, był dowódcą zgrupowania AK na Ochocie, działał w partyzantce na Zamojszczyźnie]
, bezpieka deptała mi po piętach, byłem podsłuchiwany, inwigilowany. Moje nazwisko znalazło się na liście do MBP.
– Dlaczego oskarżał pan swoich dawnych kolegów organizacyjnych?
– To była celowa gra, polegająca na rozstawianiu akowców przeciwko sobie. Sojczyńskiemu mogłem tylko współczuć, że też należał do Armii Krajowej. Po jej rozwiązaniu tylko nieliczni, tak jak „Warszyc", podjęli walkę zbrojną. Największa grupa akowców przystosowała się do nowych warunków, zachowując większy czy mniejszy stopień dezaprobaty.
Zdaniem Łapińskiego pojęcie „solidarności akowskiej" było po wojnie niewystarczające, stało się zużytym hasłem. W jego miejsce pojawiła się „solidarność narodowa", myślenie o Polsce: – To było wyższe zobowiązanie moralne, niż poczucie przynależności do organizacji, której już nie było.
– Dlaczego objął pan stanowisko szefa Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Łodzi? – pytałem Czesława Łapińskiego.
– To był zupełny przypadek. Zaważył fakt, że miałem dobre rozeznanie w wojsku. Moja wcześniejsza praca została zauważona.
Co takiego zauważyli jego przełożeni? Swoją powojenną historię przedstawia tak: w lutym 1945 r. zgłosił się do ludowego wojska, ale zamiast do artylerii, dostał przydział do prokuratury wojskowej. Początkowo (już w randze majora) był wiceprokuratorem w Białymstoku – w ramach nadzoru prokuratorskiego jeździł po jednostkach wojskowych, oskarżał jedynie w sprawach o dezercję i niewłaściwe obchodzenie się z bronią.
W rzeczywistości sprawy wyglądały inaczej. Ów „nadzór prokuratorski" to nic innego jak... praca w Wydziale do Spraw Doraźnych białostockiego sądu okręgowego. W okresie swojego funkcjonowania, od lutego do czerwca 1946 r., wydział ten skazał na śmierć co najmniej 151 niewinnych osób – najwięcej ze wszystkich wydziałów doraźnych w kraju (sądziły one w trybie przyspieszonym, bez możliwości obrony i ułaskawienia oskarżonego, podstawą był na ogół dekret z 16 listopada 1945 r. „o przestępstwach szczególnie niebezpiecznych w okresie odbudowy Państwa").
Niecałe dwa lata po sprawie Stanisława Sojczyńskiego, 15 marca 1948 r. przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie Łapiński żądał kary śmierci dla rotmistrza Witolda Pileckiego. Żołnierze Andersa mieli być płatnymi szpiegami imperializmu, współpracować z Niemcami. 25 maja 1948 r. Pilecki został stracony w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie. Taki jest (cały?) dorobek prokuratorski Czesława Łapińskiego. W 1948 r., pracując w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej, uzyskał awans na podpułkownika. Po odejściu z prokuratury został cenionym adwokatem. Kilkanaście lat temu, doceniając jego „zasługi", Warszawska Izba Adwokacka skreśliła go ze swojej listy.
Czesław Łapiński, podobnie jak Kazimierz Graff, nigdy nie stanął przed sądem za dokonanie mordu sądowego na Stanisławie Sojczyńskim „Warszycu".
Autor jest publicystą, szefem działu Opinie „Super Expressu", autorem książek o zbrodniach komunistycznych: „Bestie", „Bestie 2", „Oprawcy. Zbrodnie bez kary"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Tadeusz Płużański