Nie wiem, czy jakieś organizacje działające na rzecz przestrzegania demokracji przyglądały się warszawskiemu referendum. Jeśli tak było, pewnie ich przedstawiciele przecierali oczy ze zdumienia.
Nie tylko utrudniano prowadzenie kampanii, a potem głosowanie – trudno było oprzeć się wrażeniu, że sabotowano referendum ostentacyjnie, jakby testując, do jakich granic można się posunąć. Brak było wywieszonych obwieszczeń informujących o komisjach wyborczych, a gdzieniegdzie wywieszone miały wielkość kartki ze szkolnego zeszytu. Takie obwieszczenie z Żoliborza w telewizji Republika pokazał prezes Prawa i Sprawiedliwości Jarosław Kaczyński. Co władza na to? Ano wyjaśniła, że żaden przepis nie określa rozmiarów obwieszczenia. Co dzień szefowie urzędników miejskich i rządowych informowali, że kto idzie do referendum, ten jest przeciw władzy. O wymawianiu w ostatniej chwili sal na spotkania wyborcze opozycji już nawet nie warto wspominać. Narzucono mediom nakaz milczenia o frekwencji – mimo że we wszystkich dotąd referendach i wyborach tę informację powtarzały co kwadrans. Takich działań można wymieniać jeszcze wiele. PO wprost i na serio testuje, na ile może sobie pozwolić w ograniczaniu demokracji.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Joanna Lichocka