Nawrocki w wywiadzie dla #GP: Silna Polska liderem Europy i kluczowym sojusznikiem USA Czytaj więcej w GP!

W kryzysie lepsza cisza niż wielomówstwo

15 listopada w Przewodowie doszło do tragedii, która mogła mieć dalekosiężne skutki dla Polski, z wciągnięciem jej do wojny włącznie. Niestety, liczne grono polityków i publicystów zachowało się skrajnie nieodpowiedzialnie – w sieci szermowało teoriami spiskowymi, licytowało się na „argumenty”, gdy niczego pewnego nie można było jeszcze stwierdzić, albo siliło się na analizy, których konkluzje zawierały frazes „NATO zawiodło”. Rząd do dziś „obrywa” za brak komunikatów w godzinach kryzysu, podczas gdy osiągnięto najważniejsze: nie doszło do paniki, nie użyto ani jednego niepotrzebnego zdania w komunikatach o upadku rakiety na polskim terytorium, a Rosja nie wykorzystuje propagandowo incydentu z taką mocą, z jaką by chciała.

Gdy we wtorek ok. godz. 18 rzecznik rządu Piotr Müeller poinformował o nadzwyczajnych konsultacjach Rady Ministrów, wiadomo było, że nie chodzi o zwykłe zdarzenie na polu krajowej polityki. Nastąpiło to ponad dwie godziny od pierwszych doniesień lokalnych mediów, że na terenie powiatu hrubieszowskiego doszło do pożaru. Rzecznik rządu prosił media o to, by nie podawały nieprawdziwych lub niewiarygodnych informacji i poczekały na oficjalne ustalenia. Pierwsze z nich pojawiły się cztery godziny później – szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Jacek Siewiera wystąpił na briefingu z Müellerem i potwierdził nieoficjalne informacje o eksplozji w Przewodowie w powiecie hrubieszowskim oraz o śmierci dwóch polskich obywateli. Nie podał wtedy jeszcze, skąd nadleciała zabójcza rakieta. Cztery godziny media czekały na informacje w sprawie wagi państwowej, która mogła zaważyć o bezpieczeństwie kraju.

Najpierw fakty i chronologia

W tym samym czasie, gdy rząd konsultował działania po dramacie na Lubelszczyźnie z sojusznikami z NATO, amerykańska agencja Associated Press, powołując się na źródła w wywiadzie Stanów Zjednoczonych, ogłosiła, że na terytorium Polski doszło do wybuchu dwóch rakiet. W dyskusji nad polityką informacyjną rządu 15 listopada cały czas pada argument z ust polityków opozycji i antypisowskich publicystów, jakoby nasze władze zostały wyręczone przez media za oceanem. Co by się jednak stało, gdyby rzecznik rządu przekazał pierwsze, niepewne ustalenia, pokrywające się z depeszą AP? Kolejna, nieuprawniona teza brzmi: najpierw głos zabrał prezydent USA Joe Biden, dopiero później polscy przywódcy. I to nie jest prawdą.
Konferencje premiera i prezydenta odbyły się po północy w nocy z 15 na 16 listopada. Mateusz Morawiecki i Andrzej Duda wskazali na podstawie wstępnych badań ekspertów, że w Przewodowie eksplodowała rakieta pochodząca z ukraińskiego systemu obrony przeciwlotniczej. Dopiero kilka godzin później przebywający na Bali Joe Biden ocenił pierwszy raz w rozmowie z dziennikarzami, że to „mało prawdopodobne, by Rosja wystrzeliła pocisk”. A to, co prezydent Stanów Zjednoczonych miał przekazać liderom G7 w Indonezji na temat wybuchu w Przewodowie, referowała… agencja AP, a nie Biały Dom. Czy któryś z dziennikarzy krytykował Bidena za to, że nie opowiedział na konferencji prasowej, co się stało na wschodniej flance NATO, a jego przekaźnikiem są media?

Oczywiście, że nie. W USA uznano, że sytuacja jest zbyt poważna z racji potencjalnych zagrożeń dla bezpieczeństwa Zachodu i Paktu Północnoatlantyckiego, by tworzyć z niej okazję do politycznej awantury. Inaczej niż u nas, gdzie na Twitterze trwał w najlepsze festiwal wpadek i analiz, niemających nic wspólnego z rzeczywistością. W tym samym czasie trwały zaawansowane konsultacje polskiego rządu z Waszyngtonem i innymi kluczowymi partnerami w Sojuszu, za które zresztą Warszawa była chwalona przez inne stolice.

Wstydliwy odruch Pawłowa

Przed szereg musiał wyjść mecenas Roman Giertych, który od początku inwazji kłamie, że rząd PiS dogadał się z Władimirem Putinem i Viktorem Orbánem ws. podziału Ukrainy. Nie trzeba dodawać, że to główna teoria spiskowa rosyjskich tub propagandowych, suflowana w tamtejszych mediach państwowych. „Dzisiaj wyszło pięć informacji o kolejnych kradzieżach zorganizowanych przez PiS. Coś musieli wymyślić” – wypalił, po czym usunął swój wpis. Giertych napisał to, gdy nie ostygły jeszcze szczątki rakiety w Przewodowie i gdy już wiadomo było o dwóch śmiertelnych ofiarach.

W odmęty szaleństwa wpadł Tomasz Lis. – Wiadomo, że w celu przykrycia kolejnych informacji o swoim złodziejstwie zdecydują się na coś oryginalnego i drastycznego – przekonywał, po czym – miejmy nadzieję, paląc się ze wstydu – również skasował tweet.

Po głupawych „analizach” politycznych przyszła pora na eksperckie. I tak Jarosław Wolski, cywilny analityk zajmujący się sprawami obronności i wojskowości, po 24 lutego coraz bardziej dryfujący w stronę influencera dla „lajków”, stwierdził z pewnością siebie, że dostarczenie Ukrainie F-16 to już oczywistość. – Opcje są tylko dwie: „zabłąkany” rosyjski pocisk cruise albo pocisk ukraińskiej OPL, któremu nie zadziałał samolikwidator. Obie możliwości są tak samo prawdopodobne, niemniej charakter krateru i brak poszatkowania ciągnika i przyczepy odłamkami wskazuje na nr 1 – podkreślał. Gdy coraz więcej informacji wskazywało na błąd strony ukraińskiej, wpis… bingo, usunął. Jarosław Wolski po eksplozji na moście Krymskim z równie wielką pewnością siebie wysnuł wniosek, że sabotażu dokonał ukraiński samobójca w ciężarówce. Los krótkiej analizy był dokładnie taki sam jak komentarza na temat Przewodowa.

Łukasz Warzecha, który od początku kieruje się „realistycznymi” poglądami na temat wojny i uważa, że powinniśmy podążać ścieżką węgierską w tej kwestii, na gorąco komentował, że eksplozja pocisku w Polsce oznacza ni mniej, ni więcej siłę Rosji, której in gremio nie doceniamy. Poza tym, „jeśli mieliśmy do czynienia z atakiem na Polskę, to jest to wprost konsekwencja naszej postawy. To chyba wciąż do wielu nie dociera” – argumentował. Czas brutalnie zweryfikował stwierdzenia publicysty – tym bardziej smutne, że to publicysta niewątpliwie przenikliwy oraz chętnie czytany i słuchany. Po ogłoszeniu pierwszych ustaleń Warzecha domagał się przeprosin i pytał o odszkodowania od Kijowa dla ofiar i polskiego państwa. Tym samym zaserwował sprytny sposób analizowania rzeczywistości, nie czekając na jakiekolwiek podstawy dla swoich twierdzeń: niezależnie od tego, co się wydarzyło, i tak mam rację.

Mogli wywołać panikę

Marcin Wyrwał z Onetu niemal od początku inwazji co jakiś czas straszy opinię publiczną, że Ukraina przegrywa wojnę. Tymczasem armia ukraińska odbiła ogromną część wschodnich i południowych połaci na czele z obwodem charkowskim i Chersoniem. Tym razem, gdy jeszcze nic nie było wiadomo o przyczynach eksplozji w Przewodowie, Wyrwał orzekł jednoznacznie: NATO zostało przetestowane, obrona przeciwlotnicza na wschodniej flance „leży”. – I Rosjanie o tym wiedzą – dodał. Dziennikarza Onetu natychmiast poprawiali znawcy tematu, wskazując, że nie ma takiej obrony, która zadziała na terenie całego kraju, a systemy przeciwrakietowe służą ochronie newralgicznej infrastruktury, a nie każdego pola kukurydzy tuż przy granicy. Obawiam się, że był to daremny trud.

Z kolei Mariusz Gierszewski z Radia Zet do swojej relacji na Twitterze dodał budzące grozę informacje, obwieszczając, że po incydencie w Przewodowie uruchomiono samoloty wojskowe z bazy pod Tomaszowem Lubelskim. Mazowiecki a Lubelski – w czym różnica, to „jedynie” 300 km, prawda?
Z kolei chwile kryzysu i śmierć dwóch Polaków to dla korespondenta RMF FM Pawła Żuchowskiego najwyraźniej odpowiednie powody do podbudowania swojego ego. – Prezydent Joe Biden zaoferował Polsce pełne wsparcie w śledztwie. Oto komunikat, jaki otrzymałem z Białego Domu po rozmowie prezydentów Dudy oraz Bidena – zaprezentował fragment z newslettera, którego prawdopodobnie otrzymuje na skrzynkę pocztową jako dziennikarz bywający na konferencjach prezydenta USA i amerykańskich oficjeli. A warto dodać, że komunikat o rozmowie prezydentów Polski i USA został już kilka minut wcześniej zamieszczony na oficjalnych kanałach Stanów Zjednoczonych. Ale Żuchowski go „otrzymał” i to „z Białego Domu”. Reszta dziennikarzy i zwykłych internautów nie dostąpiła tego zaszczytu.

Na tle wielu wypowiedzi, z których te Giertycha i Lisa wydają się zwyczajnie najgłupsze, Donald Tusk zachował się na miarę powagi sytuacji. W pierwszej chwili zaapelował o jedność i spokój. Nawet on, polityk z krwi i kości, który wykorzystuje niemal każde zdarzenie, by uderzyć w oponentów, zachował się odpowiedzialnie.

A to wiele mówi o ogromnej części dziennikarzy i o tym, w którą stronę niebezpiecznie zmierza Twitter. Jeśli, nie daj Boże, wojna rozleje się na inne kraje – w tym Polskę – to medium społecznościowe stanie się niebezpiecznym narzędziem dezinformacji i siania paniki, o ile środowisko medialne w końcu nie oprzytomnieje. Czas na to najwyższy.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Grzegorz Wszołek