Koszulka "RUDA WRONA ORŁA NIE POKONA" TYLKO U NAS! Zamów już TERAZ!

Widok z hotelu Kolberg. Współczesny kulturkampf

Degeneracja gospodarcza tak zwanych Ziem Zachodnich jest być może największym błędem polityki gospodarczej, jaki popełniła III Rzeczpospolita - pisze Michał Rachoń w "Gazecie Polskiej".

Krzysztof Świderski/PAP
Krzysztof Świderski/PAP
Degeneracja gospodarcza tak zwanych Ziem Zachodnich jest być może największym błędem polityki gospodarczej, jaki popełniła III Rzeczpospolita - pisze Michał Rachoń w "Gazecie Polskiej".

Charakterystyczny obrazek: lobby hotelowe, w nim tablica ogłoszeń. Plany wycieczek, godziny otwarcia restauracji, ceny masaży. Wieczorek taneczny przy schnappsie w tutejszym lokalu, wybór kanałów telewizyjnych pod palcem na pilocie. Wszystko to wyłącznie w języku niemieckim, bez zbędnych tłumaczeń dla gości z innych stron świata. Tak wygląda coraz powszechniej część Polski. Ta, która w latach komunizmu zwana była Ziemiami Odzyskanymi.

Mogłoby się wydawać, że 70 lat po zakończeniu działań wojennych, po przetoczeniu się przez Polskę fal migracji, po konferencji jałtańskiej i po latach okupacji sowieckiej problem przesunięcia granic Polski o kilkaset kilometrów na Zachód przestał istnieć, a nawet jeśli istnieje – stanowi dziś tylko memento tragicznych wydarzeń pierwszej połowy XX wieku. Jest jednak zupełnie inaczej. Zagadnienie tożsamości Polaków mieszkających w tych częściach Rzeczypospolitej, które przed II wojną światową znajdowały się poza terytorium naszego państwa, staje się w mojej opinii pierwszoplanowym problemem społecznym, a co za tym idzie – może rzutować na jej najbliższą przyszłość. Przedwojenna dychotomia – Polska „A” z jednej, a Polska „B” z drugiej – jest już nieaktualna. Dziś Polska dzieli się na tę część, która przed 1945 r. należała do Rzeczypospolitej, oraz tę, która dołączona została do niej w wyniku traktatu jałtańskiego. W tej drugiej gołym okiem daje się zauważyć swego rodzaju kulturkampf, którego kształt i przyczyny warto przeanalizować.

Hotel Kolberg nad morzem

Kiedy spytać przedsiębiorców kierujących małym biznesem np. w Kołobrzegu, Świnoujściu, Kostrzynie, Opolu czy Szczecinie – mówią wprost: turystyka przyjazdowa i konsumpcja stanowią w tych miejscach zdecydowaną większość przychodów firm działających w sektorze małych i średnich przedsiębiorstw. Ich pracownicy – nieco zawstydzeni, kiedy spytać ich o przyczyny owej językowej monokultury na deptakach, w restauracjach czy hotelach – odpowiadają wprost: kiedyś istniał tutaj przemysł, zakłady produkcyjne. Dziś wycieczki emerytów zza Odry to jedno z niewielu źródeł w miarę przyzwoitego zarobku.

Upadek przemysłu wytwórczego w regionach, które tradycyjnie i od lat przemysłem stały, stanowi dzisiaj znak rozpoznawczy zachodniej i północnej Polski. Szczecin, Gdynia, Gdańsk i Elbląg pozbawione zostały przemysłu stoczniowego, który w XX w. decydował o znaczeniu tych miast. Żegluga morska, poza chlubnym przykładem szczecińskiego przedsiębiorstwa PŻM, w zasadzie przestała istnieć. O Polskich Liniach Oceanicznych dzisiaj nikt już nawet nie pamięta, do przejęcia dochodowych tras bałtyckich promów ro-ro, obsługiwanych dzisiaj przez ostatnie polskie jednostki, szykują się niemieccy armatorzy, którzy muszą znaleźć zajęcie dla własnych jednostek schodzących z tras pomiędzy wybrzeżem Niemiec a Danią po otwarciu przepraw tunelami i mostami. Dalekomorskie połowy ryb zniknęły z mapy polskiego biznesu wraz z przemianowaniem firm, takich jak Dalmor, na rezerwuary najcenniejszych gruntów pod przyszłe inwestycje deweloperskie. Kierując się na południe Polski, wskazać należy na całe zagłębia, które pozbawiono w zaplanowany i metodyczny sposób najcenniejszych zasobów związanych z energetyką węglową – tu za przykład służyć może zasypanie i zlikwidowanie w nieodwracalny sposób w Wałbrzychu na początku lat 90. jednego z najnowocześniejszych szybów górniczych na świecie, szybu „Kopernik”.

Przykłady można mnożyć, przyglądając się po kolei większym i mniejszym ośrodkom, takim jak Bogatynia – niegdyś eksportująca produkcję tkacką na cały świat, dziś siedziba jedynie muzeum tego przemysłu – czy Opole czekające – jak na mający zapaść wyrok – na rządowe decyzje dotyczące elektrowni utrzymującej względne gospodarcze prosperity w regionie. W tej sytuacji trudno dziwić się przedsiębiorcom i pracownikom, że szukają swojej szansy tam, gdzie potencjalny zarobek istnieje. Konsumpcja, handel detaliczny, gastronomia i turystyka – wszystkie te dziedziny opierają się w tej chwili na różnicach kursowych pomiędzy Polską a krajami strefy euro, a w miejscach, o których mowa, po prostu na różnicach cenowych między Polską a Niemcami oraz Polską a Czechami, jak choćby w Cieszynie – podwójnym mieście na granicy Rzeczypospolitej i Republiki Czeskiej.

„Chcemy autonomii”, czyli metoda tysiąca kroków w Opolu

Sytuacja wycofywania się państwa z prowadzenia aktywnej polityki gospodarczej wywołuje w oczywisty sposób reakcję środowisk zainteresowanych prowadzeniem własnej polityki. Za przykład służyć może argumentacja przytoczona 6 sierpnia 2013 r. przez burmistrza miasta Zdzieszowice, w którym mniejszość niemiecka stanowi około 48 proc. populacji: „Autonomia to jedyne wyjście dla Śląska. (…) Warszawa tak nas grabi, że to jest niedopuszczalne. Słyszałem różne odgłosy, że Małopolska, Wielkopolska chcą się odłączyć, i daj Boże, aby im się udało, żebyśmy wszyscy zrobili porządek na wzór na przykład Niemieckiej Republiki, gdzie mamy Bawarię, mamy Saksonię i inne landy” – mówi Dieter Przewdzing w nagraniu dla opolskiego portalu www.nto.pl.

Warto pamiętać, że pojęcie „mniejszość” w praktyce w wielu miejscach na Opolszczyźnie oznacza dominującą większość, zwłaszcza w małych miejscowościach i wsiach. Rejestr zadziwiających praktyk, z jakimi mamy tam do czynienia w czasie istnienia III Rzeczypospolitej, nie odbijał się do tej pory echem w ogólnopolskich mediach. Czy ktoś przy zdrowych zmysłach wyobraża sobie bowiem wykucie na pomniku niemieckich żołnierzy w Polsce w miejscowości Szczedrzyk jej wojennej nazwy „Hitlersee”? Czy ktoś mógłby pomyśleć o nadaniu szkole w Polsce imienia Fritza Habera, twórcy gazu Cyklon B, używanego do mordowania ludzi w komorach gazowych? Czy ktoś wreszcie wyobraża sobie całkiem niedawną praktykę bojkotowania przez nauczycieli, dyrekcję szkoły i władze samorządowe w działających w Polsce szkołach dzieci, których rodzice nie zgodzili się na oficjalne zadeklarowanie narodowości niemieckiej? A wszystkie te rzeczy miały lub mają miejsce na Opolszczyźnie. I zawsze powtarza się podobny schemat: działania podejmowane są po cichu, likwidowane, kiedy zwróci się na nie uwagę w lokalnych społecznościach. Po jakimś czasie wraca się do nich bez rozgłosu, prowadząc je w zmienionej formie.

Węgiel w Wałbrzychu i wybory za pół litra

W regionie Wałbrzycha leży około 350 mln ton węgla, który można byłoby wydobywać, dając zatrudnienie mieszkańcom masowo opuszczającym miasto. Wielka Brytania – która w czasach Margaret Thatcher zamroziła wydobycie, aby w lepszych czasach podjąć je na nowo – właśnie to robi. W Wałbrzychu ciągle opłaca się ryzykowanie życia w biedaszybach, aby sprzedać tonę węgla hurtownikom jeżdżącym po ten surowiec z drugiego krańca Polski. Prywatne i nielegalne w świetle prawa wydobycie nie miałoby racji bytu, gdyby państwo wykorzystywało nadarzające się okazje. Kopalnię Silesia, leżącą w sąsiednim regionie Polski, uratował przed bankructwem czeski inwestor, spółka zarabiająca dzisiaj na wydobyciu. Wspomagane dyskretnie przez niemiecki rząd kopalnie potrafią zarabiać na tym łatwo dostępnym i tanim w uzyskaniu surowcu – po cichu i konsekwentnie zwiększają udział węgla w swoim miksie energetycznym.

Degeneracja gospodarcza i finansowa, która jest nieuchronnym efektem wycofania się państwa z aktywnego prowadzenia polityki gospodarczej, prowadzi do wynaturzenia demokracji. Idealnym przykładem jest właśnie Wałbrzych. Miasto, w którym po raz pierwszy w III RP udało się udowodnić, ile warta jest demokracja. Działające na styku samorządu, wielkiej polityki i kaprawego biznesu grupy wyceniły jeden głos w wyborach samorządowych na 20 zł. Tyle co pół litra wódki i sok na zapitkę.

Więcej w tygodniku „Gazeta Polska”

 



Źródło: Gazeta Polska

Michał Rachoń