Janusz Palikot był kreowany na męża stanu i polityka pierwszej ligi – tak czyniły lewicowe media z „Gazetą Wyborczą”, „Polityką” i TVN-em na czele. W 2011 r., przed wyborami, było go tam pełno, jak też pomarańczowych namiotów z logo jego partii, które zakryły centra dużych miast. Po trzech latach okazało się, że nowa partia nie jest żadnym trwałym ruchem politycznym, ale jedynie wydmuszką z doraźnymi celami.
Palikot i jego ugrupowanie
mieli za zadanie atakować rodziny, które straciły bliskich w katastrofie smoleńskiej i które domagają się wyjaśnienia przyczyn tej katastrofy;
mieli rozpętać wojnę religijną; a przede wszystkim
mieli być cichym, „twardym” zapleczem prezydentury Bronisława Komorowskiego.
Dziś widać, że partia Palikota
chyli się ku upadkowi. Zapewne zarówno Palikot, jak i jego ludzie do końca nie znikną ze sceny politycznej. Będą się starali zawierać doraźne sojusze i po części, ze skrajnie lewackimi ruchami, pewnie im to się uda.
Już teraz można jednak powiedzieć, że gnicie ugrupowania Palikota jest postępujące. „Miejska Samoobrona”, jak często jest nazywany Ruch Palikota, skończy jak jej wiejski pierwowzór – z nową nazwą i znikomym poparciem.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Dorota Kania