Śmierć chorążego Remigiusza Musia była szokiem dla jego najbliższych, kolegów, a także dla zwykłych ludzi, którym bliska jest prawda o smoleńskiej katastrofie.
To właśnie technik pokładowy jaka-40 był jednym z niewielu naocznych świadków tragedii 10 kwietnia 2010 r. I to właśnie on zeznał, że kontroler z wieży na smoleńskim lotnisku wydał załodze jaka komendę o zejściu na wysokość 50 m. Słyszał również, że identyczną komendę otrzymała załoga Tu-154M, a także rosyjskiego iła-76. Załoga jaka nie dostała po Smoleńsku żadnej ochrony, mimo że wiedza tych ludzi jest równie bezcenna, co niebezpieczna dla nich samych. Wojsko, w którym służył chorąży Muś, potraktowało jego oraz innych żołnierzy z 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego jak zbędny balast. Po katastrofie smoleńskiej rozwiązano tę formację, a dwóch pilotów usłyszało zarzuty. Żołnierze z 36. specpułku dostali wprawdzie nowe propozycje pracy, ale na gorszych warunkach i z mniejszymi pensjami. Minister obrony narodowej i zwierzchnicy podlegających mu rodzajów sił zbrojnych zostawili tych ludzi samym sobie, bez żadnego wsparcia. I trzeba wreszcie o tym dobitnie powiedzieć.
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Dorota Kania