Nie wiemy i nie dowiemy się, kim byłby Grzegorz Przemyk, młody poeta i maturzysta, gdyby nie został trzydzieści lat temu zatłuczony na śmierć przez milicję. Jedno jednak wiemy na pewno. Mocodawcy i uczestnicy tuszowania tej komunistycznej zbrodni dogorywają w spokoju i luksusie, nie niepokojeni przez nikogo. Co więcej, to ich słowa, a nie wiersze Przemyka kształtują opinię publiczną.
12 maja 1983 r. Stan wojenny w Polsce Ludowej od blisko pół roku jest zawieszony. Grzegorz Przemyk wraz z kolegą wypijają trochę wina, są już przecież prawie dorośli. Rwą się na spacer, kto by siedział w domu, gdy ma się 19 lat i świeci słońce? Idą na plac Zamkowy, żartują. Dziewczyny w letnich sukienkach, zbliża się weekend.
Głośne śmiechy, bliższe i odleglejsze plany. Jednak idyllę wczesnego popołudnia burzą milicjanci. – Dokumenty, dokumenty, dokumenty. Na nic tłumaczenia, że spacer, że matura, że przecież maj i słońce. Kto by myślał o zabraniu dokumentów?
Funkcjonariusze prowadzą chłopców na pobliski komisariat przy Jezuickiej i tłuką. Tłuką do momentu, aż zatłuką Grzegorza. Aż popęka w nim wszystko, co przecież dopiero rozkwita. Młody maturzysta umiera po dwóch dniach w wyniku ciężkich obrażeń wewnętrznych. Jest 14 maja 1983 r.
Komunistyczna metoda
Dzień później na próżno jednak szukać w mediach informacji o śmiertelnym pobiciu chłopca. Mika Špiljak zostaje prezydentem komunistycznej Jugosławii, Tom Petranoff w Los Angeles, rzucając oszczepem na odległość 99,72 m ustanawia nowy rekord świata, a w reżimowej telewizji PRL‑u premierę ma film fabularny „Jest mi lekko”. Świat się nie zatrzymuje. Przynajmniej nie dla wszystkich.
Morderstwo jednak wstrząsa Warszawą. W pogrzebie chłopca bierze udział kilkadziesiąt tysięcy osób. Wśród nich ks. Jerzy Popiełuszko, ten sam, który niebawem podzieli los maturzysty. Wszyscy są przekonani, że Przemyk nie był przypadkową ofiarą, a jego śmierć to wynik zemsty za opozycyjną działalność jego matki, poetki Barbary Sadowskiej, pobitej kilka dni wcześniej przez nieumundurowanych milicjantów w klasztorze Sióstr Franciszkanek, działaczki Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom. Od samego początku śledztwo w sprawie śmierci Przemyka jest fałszowane. Świadkowie, w tym przyjaciel chłopca, są zastraszani i inwigilowani.
Winą za pobicie obarcza się... sanitariuszy z karetki pogotowia, którzy nieśli pomoc dogorywającemu. Oni też są zastraszani, zmuszani do zeznań. Lekarka przesiedziała w więzieniu kilkanaście miesięcy.
Kłamstwo tak potworne, że tylko głupiec lub szaleniec byłby w stanie w nie uwierzyć. To jednak znana, doskonała komunistyczna metoda.
Ideowi spadkobiercy zbrodniarzy
W operację odwracania uwagi i tuszowania sprawy zamordowania zaangażował się sam Jerzy Urban, inżynier dusz, ten sam, który już za chwilę będzie szczuł przeciw Popiełuszce. Odpowiada za propagandę, sieje wątpliwości, a grupa operacyjna kierowana przez Czesława Kiszczaka, szefa MSW, fałszuje śledztwo na kilku poziomach. Dziś Jerzy Urban odbiera honory w studiach telewizyjnych.
To on osobiście gratulował Januszowi Palikotowi „roz…" partyjnego betonu, kiedy ten ostatni zdobył 10 proc. poparcia w ostatnich wyborach parlamentarnych. Wreszcie to do jego limuzyny pakował się przed Sejmem marszałek Stefan Niesiołowski.
Komunistyczny zbrodniarz Czesław Kiszczak ostatnio został przyłapany przez paparazzich, gdy na warszawskim bazarku pakował do siatki nowalijki, pieczywo i wędlinę. Na zdjęciach widać, jak ubrany w skórzany płaszczyk i kraciasty kaszkiecik paraduje między uśmiechniętymi warszawiakami.
Nie ma powodów do zmartwień. Czas jednak płynie. Niebawem śmierć zgłosi się także po Czesława Kiszczaka, Jerzego Urbana, Wojciecha Jaruzelskiego. Pozostaną jednak ich ideowi spadkobiercy i technokraci, jak wypudrowane panny i wypacykowani paniczykowie z Ruchu Palikota, jak młode dziennikarki, które spijają z ust Moniki Jaruzelskiej, „znanej stylistki", słowa o tym, że Kim Ir Sen miał wygląd dobrodusznego Buddy.
Nie zobaczymy go już nigdy
Podczas kończących się juwenaliów spytałem kilkanaście przypadkowych osób o to, kiedy rozpoczął się i zakończył stan wojenny. Nikt nie potrafił mi odpowiedzieć. Nawet podać chociażby rok, bez konkretnej daty. Niektórzy ze spotkanych studentów odpowiadali, że stało się to w latach 90., inni nie wiedzieli nawet, czy czołgi na ulicę wyjechały zimą, czy latem. O Staszka Pyjasa i Grzegorza Przemyka nawet nie pytałem. Nic więc dziwnego, że Czesław Kiszczak ma powody do zadowolenia.
Nawet Polska Agencja Prasowa w tytule depeszy przypominającej o trzydziestej rocznicy tej zbrodni, nie mówi o „zbrodni komunistycznej", lecz milicyjnej, podobnie jak w wypadku bł. ks. Popiełuszki, kiedy za winnych jego śmierci uznaje się wyłącznie Służbę Bezpieczeństwa, kierując uwagę nie w stronę mocodawców, ale posłusznych wykonawców.
„
Nagle Gucio woła: dziadek, dziadek. No to ja idę i widzę, że w telewizorze pokazują salę sądową, a w niej jakiegoś bandziora" – opowiadała w wywiadzie dla „Newsweeka" Jaruzelska, by za chwilę dodać: „Ale Gucio zobaczył sąd i od razu pomyślał, że to będzie związane z dziadkiem". Dziś rodzina Jaruzelskiego nie ma powodu do obaw. Wojciech Jaruzelski, a także Czesław Kiszczak i Jerzy Urban, w perspektywie III RP, „jakimiś bandziorami" na pewno nie są. Mały Gutek, jego mama, ale i my wszyscy zapewne nie zobaczmy ich już w innej oprawie niż aureola medialnego zachwytu. Grzegorza Przemyka nie zobaczymy już nigdy.
Czytaj w "Gazecie Polskiej Codziennie"
Źródło: Gazeta Polska Codziennie
Wojciech Mucha