Jeśli komuś wydawało się, że Donald Tusk nie przebije kolejnego rekordu bezczelności, to był w błędzie. Polityk, który jako szef Rady Europejskiej skompromitował się bezradnością wobec kryzysu migracyjnego w Unii Europejskiej w latach 2014-2015, dziś poucza Jarosława Kaczyńskiego i Andrzeja Dudę w sprawie afgańskich uchodźców koczujących tuż przy polskiej granicy z Białorusią.
Tusk przebywa dzisiaj na Podlasiu. Na konferencji prasowej w Goniądzu został zapytany o sytuację grupy migrantów, którzy od tygodnia koczują w Usnarzu Górnym, na granicy polsko-białoruskiej. Uchodźców, którzy pochodzą m.in. z Iraku i Afganistanu, wypychają na teren Polski białoruskie służby. Wśród migrantów są także kobiety i dzieci. Jedzenie i wodę przywożą im podlascy pogranicznicy.
Lider PO wyraził zdziwienie, że głosu w tej sprawie nie zabrały do tej pory polskie władze, m.in. przebywający na urlopie: prezydent Andrzej Duda i wicepremier odpowiedzialny za bezpieczeństwo Jarosław Kaczyński. "Proszę pojechać w Bory Tucholskie i spytać prezesa Kaczyńskiego, albo do Juraty i spytać prezydenta Dudę, bo oni biorą pieniądze za bezpieczeństwo polskiej granicy" - dodał Tusk.
Były premier zwrócił uwagę, że Polska należy do strefy Schengen, a przepisy dotyczące zasad przekraczania granic są jednoznaczne. "Nikt nie ma prawa przekroczyć granicy naszego państwa poza punktami do tego wyznaczonymi, czyli przejściami granicznymi i dlatego polska straż graniczna powinna mieć do dyspozycji wszystkie możliwe środki, wsparcie, jeśli trzeba, także innych służb mundurowych i jasny plan działania na wypadek, kiedy ta fala może się zwiększyć" - wskazał Tusk.
Trudno o większą hipokryzję. Gdy Tusk był szefem Rady Europejskiej, granicę UE i strefy Schengen przekraczały dziesiątki tysięcy nielegalnych imigrantów ekonomicznych. Co wtedy robił "król Europy" w sprawie obrony polskich granic?
Gdy Polska i inne kraje tzw. nowej Unii, np. Węgry, sprzeciwiały się bezmyślnemu przyjmowaniu tysięcy imigrantów z Afryki do Polski - zwłaszcza że bogate kraje arabskie i muzułmańskie (np. Turcja) się do tego nie garną, Donald Tusk stanął po stronie politycznie poprawnych pomysłów Francji i Niemiec, forsujących zwiększenie liczby przyjmowanych uchodźców, także przez Polskę.
- Dziś kraje, które nie są bezpośrednio dotknięte kryzysem imigranckim, ale doświadczyły kiedyś solidarności od UE, powinny okazać ją tym w potrzebie – mówił przewodniczący Rady Europejskiej.
Tusk dodawał też:
Przyjęcie większej liczby uchodźców to ważny gest prawdziwej solidarności. To czego, dziś potrzebujemy, to sprawiedliwy rozdział przynajmniej 100 tys. uchodźców w krajach Unii.
Inni politycy PO także wspierali przyjmowanie uchodźców, atakując jednocześnie PiS, który od początku się na to nie zgadzał. W 2015 r. Rafał Trzaskowski, ówczesny sekretarz stanu w MSZ, twierdził, że sprzeciwianie się Unii ws. uchodźców jest pozbawione sensu, gdyż... i tak trzeba będzie ich przyjąć. "Nawet gdybyśmy głosowali przeciwko, to nic by to nie dało. Mogliśmy zagłosować symbolicznie na «nie» jak Węgrzy, ale koniec końców oni i tak wezmą uchodźców. [...] To polityka a la Kaczyński, żeby zrobić symboliczny gest, który wyłącza z negocjacji. [...] z nami cały czas rozmawiano, wsłuchiwano się w nasze racje. Węgrzy i Słowacy i tak będą musieli brać uchodźców. My nie chcieliśmy blokować decyzji, bo uważamy, że 7 tys. osób, to nie jest liczba, która nas przerasta, a za to pozwoli wcielić w życie cały plan polityki emigracyjnej, który per saldo pomoże Unii, a więc i nam, przezwyciężyć ten kryzys" - wyjaśniał polityk PO.
Trzaskowski straszył też, że jeśli PiS zablokuje przyjęcie uchodźców, to Polska będzie musiała... wyjść z UE:
"Decyzja wobec tych 7 tys. osób już zapadła. Jeżeli będą kolejne decyzje, to rząd może się nie zgodzić. Będzie skuteczny, jeśli stworzy koalicję blokującą. W niektórych sytuacjach można stworzyć taką koalicję. Nie można jednak cofnąć podjętych decyzji. Jeśli byłyby jakieś nowe decyzje i nie udałoby się zbudować koalicji blokującej, to i tak, jak Czesi i Słowacy, bylibyśmy zobowiązani przyjąć uchodźców. Można mówić oczywiście, że się nie zgodzi na to i postawić wojsko na granicy, ale to jest równoznaczne z wyjściem z UE. Nikt jeszcze nie zdecydował się na tak jawne kontestowanie prawa europejskiego, bo wiązałoby się to wpierw z sankcjami finansowymi, a później z zawieszeniem w prawach członka".
Z kolei Ewa Kopacz podkreślała, że przyjęcie uchodźców jest "naszym obowiązkiem" i "testem na przyzwoitość". - Polski nie stać dzisiaj na przyjmowanie imigrantów ekonomicznych, ale chcemy przyjmować uchodźców, tych którzy nie mogą w swoim kraju czuć się bezpiecznie - mówiła. A Cezary Tomczyk, rzecznik rządu Kopacz, opowiadał w RMF FM, że "12 tys. uchodźców w Polsce to sprawiedliwe, ale jesteśmy przygotowani na każdą liczbę".