W odpowiedzi korporacja zdecydowała się zablokować Australijczykom dostęp do informacji prasowych na swoim portalu. Zablokowano wszystkie strony „newsowe”, w konsekwencji uniemożliwiono komunikację za pomocą Facebooka wielu fundacjom charytatywnym, organizacjom rządowym. Zniknęły nawet niektóre profile służb ratunkowych czy urzędów koordynujących trwające szczepienia. W dobie pandemii można spokojnie sobie wyobrazić skutki takich działań. Sytuacja jest dość oczywista. Mamy do czynienia z bezpardonową walką o pieniądze i władzę, o pozycję międzynarodowych molochów, które chcą być ponad państwami. W ten sposób tworzą się bardzo groźne i nieformalne układy sił, wobec których zwykły człowiek okazać się może bezsilny. W kontekście tego typu starć wyraźniej widać interes, jaki mógł kierować korporacjami pokroju Facebooka, Twittera czy Google’a, gdy te zdecydowały się tak bezwarunkowo poprzeć demokratów i zaatakować Trumpa. Nie o żadne idee chodzi, ale o pieniądze i wsparcie ugrupowania politycznego, które w tym momencie rządzi najsilniejszym państwem świata. W myśl zasady – po co nam demokracja, skoro możemy się dogadać ponad głowami obywateli?
Każdy, kto ma chociaż odrobinę oleju w głowie, niezależnie od poglądów, powinien być tą sytuacją przerażony. I co robi Facebook z tak gigantycznym kryzysem wizerunkowym?
Otóż inicjuje nową akcję. Będzie walczył z „kłamstwami klimatycznymi”. Kolejny pretekst do cenzury i kontroli. Ale Facebook dobrze wie, co może na tym ugrać. Bo jedno trzeba przyznać wspomnianym korporacjom. Bezbłędnie nauczyły się instrukcji obsługi pożytecznego, lewicowego idioty. Robić swoje, zarabiać, ograniczać wolność, zastępować demokratyczne regulacje swoim interesem i dominacją. A przy okazji karmić odbiorcę lewicowo-liberalną papką ideologiczną, utrzymując go w ciągłym przekonaniu, że oto Facebook wraz z nim walczy o nową, lepszą przyszłość. Czy to banując Trumpa, czy cenzurując krytyczne głosy wobec interpretacji aktualnej sytuacji klimatycznej.