Politycy opozycji odgrywają pierwszoplanowe role podczas ulicznych protestów kobiet. Z czego to wynika? - Kiedy mamy sytuację kiedy jest kilkaset osób, to potrzebny jest ostry news - a to taki, że gazem dostał parlamentarzysta albo że poseł Czarzasty szarpał się z policjantami. Dzięki temu manifestacja istnieje w mediach - twierdzi publicysta Piotr Lisiewicz z "Gazety Polskiej".
W ostatnim czasie wielu polityków swoją aktywność przeniosło z parlamentu na ulicę, biorąc udział w wulgarnych Strajkach Kobiet. Dzięki temu w mediach królują tematy związane z akcjami, w jakich udział wzięli Włodzimierz Czarzasty czy Barbara Nowacka.
O tym, jak wygląda mechanizm protestów w przypadku polityków, mówiono dziś w programie "Minęła 20".
- Jest budynek, który grozi zawaleniem i policja ustawia tam tablicę: "wstęp wzbroniony". Dla normalnych ludzi jest oczywiste - nie wchodzimy tam. Natomiast dla polityków, którzy chcą atakować władzę, może to być jak lep na muchy. Przychodzimy, wywieszamy transparent "kocham LGBT", przychodzi policja i zwija nas, nie dlatego, że "kochamy LGBT", ale bo budynek grozi zawaleniem
- wyjaśniał Piotr Lisiewicz z "Gazety Polskiej".
- Pojawiają się tacy, którzy nie przestrzegają zaleceń, które dotyczą wszystkich Polaków. Nie gromadzimy się, nie mogą kibice chodzić na mecze, nie może młodzież chodzić na imprezy, wszyscy ponosimy wyrzeczenia, a pojawiają się tacy politycy, którzy odmawiają tych wyrzeczeń. Kiedy były te największe akcje Strajku Kobiet, dwukrotnie wzrosła liczba zakażonych, a po trzech tygodniach wzrosła liczba ofiar śmiertelnych
- dodał rozmówca redaktora Michała Rachonia.
Odnośnie działań policji stwierdził stanowczo: "Na tę ściemę, że policja nas zwija, bo mamy jakieś lewicowe czy prawicowe poglądy, Polacy nie powinni się nabierać".
Dlaczego politycy odgrywają wiodące role na protestach?
- Te manifestacje są coraz mniej liczne. Kiedy mamy sytuację kiedy jest kilkaset osób, to potrzebny jest ostry news - a to taki, że gazem dostał parlamentarzysta albo że poseł Czarzasty szarpał się z policjantami. Dzięki temu manifestacja istnieje w mediach, bo samym swoim rozmiarem ona zainteresowania nie przykuje
- wskazał Lisiewicz.