Ingerencja niepolskich mediów w kampanię wyborczą osiągnęła stan krytyczny, a nawet bardzo krytyczny. Artykuły „Faktu” zarzucające prezydentowi coś, czego nie zrobił, i sugerujące popieranie pedofilii. Ciągła nagonka Onetu i TVN. Żałosne ustawki debat, w których pytania mieli zadawać tzw. dziennikarze na co dzień plujący jadem na wszystko, co prezydenckie, rządowe czy polskie.
Napisałem „tzw. dziennikarze”, bo dziennikarz moim zdaniem to poszukiwacz prawdy, a nie funkcjonariusz wykonujący polityczne zlecenia. Wszystko to wskazuje na konieczność poważnej dyskusji o repolonizowaniu mediów, które w polskiej debacie politycznej nie mogą być głosem ani niemieckiej CDU-CSU, ani amerykańskiej Partii Demokratycznej, ani partii przyjaciół Włodzimierza Putina. Mieliśmy do czynienia z podobnym zjawiskiem w XVIII w., kiedy to obce mocarstwa kupowały sobie całe koterie magnackie lub szlacheckie. Jak się to skończyło, dobrze wiemy. Teraz polityków zastąpili pracownicy mediów, ale sytuacja jest analogiczna. I nie chcę nawet myśleć, że może skończyć się podobnie jak w latach 1772, 1793 i 1795. Warto byłoby, żebyśmy jednak od czasu do czasu na własnych błędach też się czegoś uczyli.