Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Ryzykowna szarża prezesa Porozumienia

We wczorajszym wydaniu „Gazety Polskiej Codziennie” Dorota Kania, pisząc o fatalnej kondycji naszej opozycji, zauważała, że nawet nielubiące Prawa i Sprawiedliwości media mówią o niej jako o darze niebios dla Jarosława Kaczyńskiego. Ostatnie dni każą jednak zastanowić się, czy opis ten pasuje również do Jarosława Gowina i jego partyjnych kolegów, którzy dramatyczny kryzys państwa uznali za najlepszy moment, by zaznaczyć swoją odrębność w obozie Zjednoczonej Prawicy.

Szarża Jarosława Gowina skończyła się jego dymisją, jednak bez zerwania koalicji, na co zdawali się bardzo liczyć niektórzy przedstawiciele opozycji. Wcześniej koncepcje  dotyczące podziału wokół daty wyborów wyglądały następująco: opozycja żądała wprowadzenia stanu wyjątkowego, Prawo i Sprawiedliwość wraz z Solidarną Polską wciąż miały nadzieję na przeprowadzenie głosowania, najlepiej w formie korespondencyjnej, w zaplanowanym wcześniej terminie, czyli 10 maja, Jarosław Gowin zaś po zgłoszeniu projektu zmiany konstytucji zapowiedział kolejne pomysły, mające faktycznie spełnić żądania partii opozycyjnych, choć w dość pokrętny i zagmatwany sposób.

Opozycja nie wykorzystała okazji

Niektórzy upatrywali w tym mistrzowskiej gry, prowadzonej za zgodą i z błogosławieństwem Jarosława Kaczyńskiego, mającej na celu wciągnięcie opozycji w polityczną pułapkę i ostateczną jej kompromitację. W pewnym sensie taki scenariusz na pierwszym, weekendowym etapie się wypełnił. Stało się to jednak głównie dzięki opozycji i przywołanej już prawidłowości, która wszelkie jej działania obraca na korzyść prezesa PiS i jego planów. Niezależnie od nagłej zmiany pozycji Gowina można by w tym miejscu uznać, że obozowi Zjednoczonej Prawicy kolejny raz się poszczęściło. Gdyby bowiem posłowie opozycji potrafili wyjść poza rytualne odrzucanie każdej propozycji płynącej ze strony prawicy, projekt Gowina przyjęliby z pocałowaniem ręki.

Nie chcę wdawać się w ocenę intencji wicepremiera Gowina, choć nie ukrywam, że jego inicjatywę przyjąłem z dużym zaskoczeniem, a pierwsze reakcje jego kolegów ze Zjednoczonej Prawicy (choćby Zbigniewa Gryglasa) utwierdzają mnie w przekonaniu, że nie ja jeden. Jak wiemy, później politycy PiS deklaratywnie propozycję uznali za godną rozważenia, jednak jej poparcie uzależnili od przekonania do niej przynajmniej części stronnictw opozycyjnych. Tego jednak Jarosławowi Gowinowi nie udało się uzyskać, a jest przecież konieczne do zmiany ustawy zasadniczej. Zanim jeszcze porażka tej propozycji stała się pewna, przez media społecznościowe przetoczyła się cała fala spekulacji i komentarzy, z których wynikało, że lider Porozumienia sprawę postawił na ostrzu noża i na stole znajdują się już dymisje ministrów i wiceministrów z tej partii, a może nawet zerwanie koalicji rządowej.

Marzenia Borusewicza, nadzieje Hołowni, rachuby „Soku z Buraka”

W efekcie dwa dni po prima aprilis w rozmowie z portalem Gazeta.pl marszałek Bogdan Borusewicz mówił: „Tylko z premierem Gowinem możemy odsunąć PiS od władzy. Ja już o tym mówiłem od dawna, ale w zamkniętych gronach politycznych. W tej chwili jest już czas, żeby powiedzieć o tym publicznie”. Borusewicz chwalił wicepremiera, namawiając go równocześnie do przejścia na drugą stronę politycznego sporu.

„Uważam, że nadszedł dla Gowina czas na zasadniczą decyzję, bo sytuacja staje się bardzo groźna. Jest człowiekiem rozsądnym i nie sądzę, aby nie zdawał sobie sprawy z jej powagi. Liczę na rozsądek Gowina. Jest człowiekiem dojrzałym politycznie i umie planować” – mówił gazecie Borusewicz, zapowiadając, że do tego pomysłu przekonywać będzie liderów wszystkich ugrupowań opozycji. Byłemu marszałkowi Senatu zamarzył się więc rząd ocalenia narodowego pod przewodnictwem wyrwanego ze Zjednoczonej Prawicy wicepremiera w roli szefa rządu.

– Nie jestem wielkim fanem polityki uprawianej przez Jarosława Gowina, natomiast mam nadzieję, że dzisiaj postawi kropkę nad i oraz że dzisiaj okaże się, że jego słowo rzeczywiście coś znaczy – próbował tego samego dnia sprowokować Gowina do zaszachowania lub nawet rozbicia prawicowej koalicji kandydujący na prezydenta Szymon Hołownia. Wystąpienie Hołowni to ciekawy wątek poboczny, pokazuje bowiem, że tracący siły kandydat, przedstawiający się jako niezależny, cały czas kalkuluje, które działania pomogą opozycji odzyskać jak największą część władzy.

„Wielki szacunek dla Gowina” wyartykułował w najgorętszym czasie znany ze wszystkiego, co najgorsze, hejterski „Sok z Buraka”, społecznościowy profil, w którego redakcję zaangażowanych było (a część prawdopodobnie zajmuje się tym nadal) wielu polityków z samej góry Platformy Obywatelskiej. To wszystko wskazuje, że działania Jarosława Gowina mogły poważnie zaszkodzić Zjednoczonej Prawicy, a przynajmniej na taki rozwój wypadków liczyło w piątek wielu działaczy i sympatyków opozycji. Stało się trochę inaczej i, przynajmniej w poniedziałkowe wczesne popołudnie mamy rząd już bez Gowina, lecz nadal z udziałem Porozumienia. Termin wyborów pozostaje kwestią otwartą.

Skutki pomysłu Gowina dla prawicy

Zastanówmy się jednak, jakie byłyby skutki przesunięcia wyborów prezydenckich o dwa lata. Najważniejszym elementem tej propozycji wydaje się pozbawienie Andrzeja Dudy możliwości ubiegania się o drugą kadencję. W ten sposób Duda straciłby bardzo prawdopodobne przy obecnym poparciu ostatnie trzy lata swojej drugiej kadencji. Kolejne wybory odbyłyby się najprawdopodobniej w sytuacji trudnego wychodzenia z nieuchronnego, poważnego kryzysu, więc z pewnością także osłabienia Prawa i Sprawiedliwości, które musiałoby przez najbliższe 24 miesiące walczyć nie tylko z zagrożeniem dla zdrowia Polaków i ekonomicznymi skutkami pandemii, lecz także bronić się przed atakami opozycji. Byłyby to bowiem dwa lata nieustannej kampanii wyborczej, co gorsza kampanii, w której prawica nie miałaby już najpewniejszego i, z punktu widzenia obecnych społecznych nastrojów, najlepszego kandydata, czyli Andrzeja Dudy.

Automatycznie więc do wspominanych już problemów, z którymi zmagać musiałoby się PiS wraz z pozostałymi partiami koalicji rządowej, dochodzi jeszcze jeden, bardzo oczywisty, a zupełnie niezauważony w komentarzach do propozycji Gowina – nieuchronna walka o prezydencką nominację w roku 2022. Na rok przed kolejnymi wyborami parlamentarnymi. W ten sposób zupełnie stracilibyśmy rzadki w polskich realiach czas politycznego względnego spokoju, na jaki moglibyśmy liczyć w latach 2021 i 2022, kiedy nie przypadają żadne wybory. A spokój ten bardzo przydałby się w sytuacji koniecznego radzenia sobie z procesem wychodzenia z kryzysu i układaniem na nowo życia gospodarczego i społecznego Polaków.

Im dalej w przyszłość, tym więcej niewiadomych

Oczywiście w sytuacji, w jakiej wraz z całym światem znalazła się Polska, trudno mówić o dogodnym terminie wyborów. Mieszają się tu argumenty medyczne i polityczne, a ważne jest, by te drugie nie przysłoniły pierwszych. Trudno w tej chwili ocenić jednak, jak będzie wyglądało nasze zdrowie za dwa lata, za rok, nawet za kilka miesięcy. Możemy jedynie z nadzieją czekać na nadejście cieplejszych miesięcy. Dlatego też sensowniejsze wydaje się przełożenie wyborów na bliższy termin, np. sierpień lub wrzesień, oczywiście pod warunkiem podjęcia tej decyzji po zapoznaniu się ze statystykami zachorowań po Świętach Wielkanocnych. Albo też wybranie trochę bliższego terminu i przygotowanie wyborów korespondencyjnych. Pomysł Jarosława Gowina nie znalazł poparcia opozycji, a poparcie ze strony PiS uznać należy wyłącznie za posunięcie taktyczne. Niezależnie od tego, jakiemiał intencje, był to pomysł ryzykowny politycznie, a pod względem ochrony życia i zdrowia wprost niemożliwy do ocenienia. Na zdrowie nie wyszedł też samemu wicepremierowi.

 



Źródło: Gazeta Polska Codziennie

#Gazeta Polska Codziennie

Krzysztof Karnkowski