Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

Czy w Polsce szaleje drożyzna?

Jednym z wiodących zarzutów pod adresem obecnej sytuacji gospodarczej w Polsce jest rzekoma drożyzna, która sprawia, że w portfelach Polaków jest coraz mniej pieniędzy. Innymi słowy systematycznie biedniejemy przez szalejącą inflację. Tymczasem rzut okna na dane pokazuje, że wcale tak nie jest.

Faktycznie w ostatnim miesiącach mamy do czynienia z przyspieszeniem wzrostu cen konsumpcyjnych, najnowsze dane GUS za lipiec pokazują, że w ujęciu rocznym ceny wzrosły o 2,9 proc. r/r. Co oznacza, że był to najwyższy wzrost od kilku lat, ostatni raz inflacja była widziana na tym poziomie w 2012 roku. Nie zmienia to jednak faktu, że do tzw. drożyny, nie mówiąc już o szalejącej inflacji jeszcze bardzo daleka droga. W obecnych okolicznościach mówimy o tzw. inflacji pełzającej. Jest to zwiększenie poziomu cen nieprzekraczający w ujęciu rocznym 5 proc. Pewnym niepokojem może napawać wzrost cen żywności i napojów bezalkoholowych, czyli ten komponent koszyka dób i usług konsumpcyjnych, na który przy okazji codziennych zakupów zwracamy uwagę najbardziej. Tutaj mamy do czynienia z dynamiką na poziomie 6,8 proc. w ujęciu rocznym. Należy przy tym zaznaczyć, że jej główną przyczyną nie są działania władzy wpływające na popyt i w konsekwencji skutkujące zwiększeniem cen. Żywność drożenie głównie z powodu czynników podażowych, czyli takich na które poprzez politykę gospodarczą wpływać jest znacznie trudniej. Swój udział miała tutaj przede wszystkim pogoda, która nie rozpieszczając rolników doprowadziła do skoku inflacji na rynku produktów rolnych. Chodzi tutaj o zeszłoroczną i tegoroczną suszę, która w znacznym stopniu uszczupliła zbiory. Ostro drożeje także wieprzowina, a na sytuację tę najbardziej wpływa ASF (afrykański pomór świń), który znacząco ograniczył produkcję w Chinach – głównego eksportera tego rodzaju mięsa na świecie. Inflacja bazowa, obliczana przez Narodowy Bank Polski, która nie uwzględnia cen energii i żywności wyniosła w lipcu 2,2 proc. W dalszym ciągu poniżej celu inflacyjnego NBP wynoszącego 2,5 proc.

Kluczowe jednak w analizie wpływu inflacji na nasze dochody jest zbadanie czy zmniejsza ona naszą siłę nabywczą tak bardzo, że realnie zaczynamy mieć mniej pieniędzy w portfelu. Z taką sytuacją mamy do czynienia jeśli wzrost cen jest szybszy niż wzrost płacy nominalnej. Innymi słowy zapytać należy czy płaca realna, czyli nasza pensja skorygowana o wskaźnik inflacji jest wyższa czy niższa niż np. przed rokiem. Ostatni odczyt GUS za czerwiec pokazuje, że mamy do czynienia z dodatnim tempem dynamiki płacy realnej w Polsce w sektorze przedsiębiorstw, za ten miesiąc było to +2,6 proc. r/r. Przez cały okres rządów Prawa i Sprawiedliwości, czyli od końcówki 2015 roku nie było miesiąca aby w ujęciu rocznym dynamika realnych wynagrodzeń była ujemna. Łyżką dziegciu jest jednak fakt, że wzrost płacy realnej wyraźnie w ostatnich miesiącach przyhamował, w czerwcu tempo wzrostu płac w firmach było dwukrotnie niższe od majowego.

Warto jednak mieć na uwadze, że ceny w Polsce na tle tych w Unii Europejskiej w dalszym ciągu pozostają niskie. Te dotyczące dóbr i usług konsumpcyjnych w naszym kraju stanowią jedynie 57,4 proc. średniej unijnej (dane Eurostatu za 2018 rok). Także wśród państw naszego regionu ich poziom nie jest najwyższy, dużo drożej jest np. w Słowenii, Estonii czy na Łotwie. Jeśli chodzi o ceny samej żywności to w poprzednim roku w Polsce były one niższe niż np. w Bułgarii i tylko minimalnie wyższe niż w dużo od nas biedniejszej Rumunii. Na tle regionu w dalszym ciągu cieszymy się jednymi z najniższych cen produktów żywnościowych. Z tego punktu widzenia o szalejącej nad Wisłą drożyźnie w żadnym wypadku nie można mówić.

 



Źródło: niezalezna.pl,

Kamil Goral