Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

W oczekiwaniu na upadek Tuska

Gdy śledzi się ostatnie poczynania rządu i kontrolowanych przez Tuska instytucji, dojmujące uczucie farsy wypiera już nawet oburzenie.

Gdy śledzi się ostatnie poczynania rządu i kontrolowanych przez Tuska instytucji, dojmujące uczucie farsy wypiera już nawet oburzenie. Ten rząd z upudrowanym i tokującym przed kamerami premierem jest żałosny i widzą to także liberalni oraz lewicowi obserwatorzy oraz aktorzy sceny politycznej. Wszystko się zużywa – premier i jego propagandyści tracą instynkt – taką opinię słychać niemal z każdego zakątka. Towarzyszy temu coraz trudniej skrywane oczekiwanie na upadek Tuska.

Od kilkunastu dni poranek za porankiem przynoszą ministrom – chłopcom z Kancelarii Premiera – małą próbkę tego, co dotychczas każdego dnia przerabiali politycy PiS. Codzienna kanonada informacji złych, bardzo złych i kompromitujących. Nie jest to skala jakkolwiek porównywalna z doświadczeniami rządu PiS, ale przedsmak tego, co stać się może z pokornymi do tej pory mediami, demonstrowany jest premierowi aż nadto dobitnie.

Spin doktorzy Platformy z coraz mniejszą rutyną sprawdzają zatem w prasie – co tym razem? Fryzjer pani minister? Wyrzucenie ordynatora po telefonie z awanturą posłanki PO, bo niezgodnie z jej oczekiwaniami traktował jej męża? A może nagrody dla platformerskich urzędników w warszawskim ratuszu, który zamyka, z braku pieniędzy rzecz jasna, kolejne szkoły i przedszkola? Codzienny wysyp większych i mniejszych newsów można oglądać w zaprzyjaźnionych przecież jeszcze przed kilkoma tygodniami audycjach TVN czy na stronach „Wyborczej”. Powtarzam – nie jest to jeszcze to, co media te mogą pokazać. Większość ich przekazu nadal ma charakter jak najbardziej „przyjazny”, a najbardziej wrażliwych informacji – np. dotyczących interesów równie zaprzyjaźnionych oligarchów rozkwitających dzięki polityce rządu – media te nie dotykają. Zresztą oczywiste jest, że krytyka musi być dozowana w sposób bezpieczny dla status quo systemu III RP – można pogrozić palcem premierowi, nie wolno jednak wywrócić układu rządzącego, bo to – wiadomo – może procentować nieobliczalnymi skutkami. W dalszej perspektywie np. doprowadzić do zwycięstwa obozu – nazwa do wyboru: antykomunistycznego, niepodległościowego, wolnych Polaków czy pisowskiego. Dlatego operacja osłabiania premiera lub w dalszej perspektywie zastąpienia go na stanowisku szefa rządu kimś innym powinna być prowadzona rozważnie. Wiedzą o tym zarówno funkcjonariusze medialni, jak i ich mocodawcy.

ACTA to puenta

Ale część kłopotów premier i jego otoczenie fundują sobie sami – sprawa ACTA jest tego najlepszym przykładem. Arogancja władzy, bufonada premiera, mijanie się z prawdą, najzwyklejszy brak kompetencji i lekceważenie obywateli – wszystko to doprowadziło do protestów młodych ludzi na ulicach miast dużych i całkiem małych.
Wielu publicystów uważa, że to dopiero sprawa ACTA naruszyła teflon popularności premiera, dla którego poparcie spada na łeb, na szyję i że wcześniejsze skandale nie miały na to wpływu. Jednak domagając się wolności w internecie, młodzi ludzie krzyczeli np., że „chcą demokracji, nie dekoracji” i że mają dosyć kłamstw. To, że tak krzyczeli, wiele mówi o ich diagnozie dotyczącej spraw poprzedzających ACTA – można by powtórzyć za Ewą Kochanowską o premierze: koń jaki jest, każdy widzi. To swoista puenta prób okiwania wyborców w wielu innych sprawach. Tusk przegrywa przez ACTA nie dlatego, że to pierwszy taki wypadek przy pracy, bo tym razem naraził się młodym, wykształconym, z wielkich miast, którzy dotychczas tak ślepo na niego głosowali, a teraz przez tą jedną sprawę krytykują rząd i dlatego notowania spadają. Przegrywa, bo te same metody, które widzieli, a które służyły do budowania wielkiej ściemy w innych sprawach premier i jego otoczenie zastosowali wobec internautów. Aleksander Smolar ujął to powszechne przekonanie najlapidarniej: „Tusk okiwa każdego” – tyle że tym razem chce okiwać młodych ludzi, którym chce się skrzyknąć i zbuntować.

Być może jest to o ten jeden raz za dużo. Na dodatek dzisiejsze „kiwanie” przypomina działania Tuska w sprawach, które ponoć nie miały wpływu na jego notowania – afery hazardowej czy zupełnie fundamentalnej dla jego politycznej przyszłości sprawy katastrofy smoleńskiej. Patrząc dziś na premiera, część Polaków może powiedzieć: my to wszystko już znamy. I weryfikować to, co sądzili na jego temat w kontekście tamtych spraw.

Zwłaszcza że słowotok szefa rządu ma ciągle tę samą konstrukcję, z tymi samymi chwytami retorycznymi, pauzami między zdaniami, mimiką i uśmiechami przeplatanymi groźnymi pomrukami pod adresem własnych ministrów lub części internautów. To aktor grający ciągle tę samą rolę, znamy na pamięć kolejny jego grymas, wiemy, gdzie będzie półobrót, gdzie zwolnienie frazy. Chciałoby się rzec – nuda, Panie Premierze, tym nie przekona Pan nikogo.

Co więcej, najbardziej charakterystycznym, pierwszym z brzegu opisem, jaki przychodzi do głowy w przypadku tego rządu, jest kłamstwo. Nawet już nie blaga, nie udawanie czegoś, co się robi lub kim się jest, ale ordynarne kłamstwo. Wyszło ono przy ACTA, gdy okazało się, że rząd dobrze wiedział, co podpisywał, lub gdy ogłaszał, że podpisuje umowę, bo inne państwa UE już to zrobiły – a okazywało się, że to nieprawda, że Polska była pierwsza, przed większością z nich.

Kłamstwo jako metoda

To mijanie się z prawdą w większych czy mniejszych sprawach wychodzi niemal co dzień. Na przykład w zupełnie wulgarnym, brutalnym wydaniu rzecznika rządu Pawła Grasia. Pamiętamy, jak prosto do kamer opowiadał przy okazji ACTA, że rząd ma do czynienia nie z atakiem hakerów na strony rządowe, lecz z dużym obciążeniem sieci z powodu zainteresowaniem obywateli, dlatego się one zawieszają. To ten sam rodzaj łgarstwa, jaki rzecznik rządu zastosował, gdy relacjonował przed ponad rokiem spotkanie rodzin smoleńskich z premierem, obrażając wówczas Ewę Kochanowską.

Niedawno „Super Ekspress” podał informację, że minister Graś złożył fałszywe zeznania w prokuraturze. Chodziło o to, że kiedy w oświadczeniach majątkowych nie ujawnił, iż był członkiem zarządu spółki Agemark, CBA zawiadomiło prokuraturę. Rzecznik stwierdził jednak, że rezygnację z zarządu złożył w przepisowym terminie i zakwestionował autentyczność podpisów pod dokumentami spółki. Wszczęto więc śledztwo w sprawie fałszerstwa podpisów Grasia, trwało ono rok. Badania grafologów wykazały, że wszystkie podpisy były prawdziwe.

I co? I nic. Rzecznik jest nadal rzecznikiem, a kłamstwo jako metoda – rutynowym działaniem Platformy. Gra jak w przypadku przygód Sztyrlica – wiemy, że oni kłamią, oni wiedzą, że my wiemy. Skoro jednak Graś mógł w zeznaniach w prokuraturze udawać, że własnoręczne podpisy nie są jego podpisami, a premier najwyraźniej dobrotliwie temu patronuje (bo rzecznik wciąż jest rzecznikiem), to wszystko, każde zarzucane temu rządowi fałszerstwo, nieprawdziwe zeznania, kłamstwa przed komisją śledczą czy w raporcie komisji Millera – wszystko to jawi się coraz większej liczbie Polaków jako wysoce prawdopodobne: mamy rządy kłamców. To między innymi dlatego nastąpił ten zjazd w dół w sondażach.

Partacze i kasa

Ale rząd upada także przez ostentacyjną niekompetencję i zupełny brak szacunku dla wrażliwości Polaków. Korowody z otwieraniem (już trzykrotnym) i zamykaniem Stadionu Narodowego w Warszawie są czarną komedią, w której minister sportu obsadzona jest w roli utrwalającej fatalne stereotypy o kobietach w polityce. Nie warto nawet wspominać o właścicielu zakładu fryzjerskiego, a jej pytanie, kto zadecydował o meczu Wisły z Legią, przejdzie do historii kpin z kobiet rozmawiających o sporcie. Ale minister Mucha w jednym przypadku obrywa nie za swoje winy – ogłosiła właśnie, że szef centrum, które budowało stadion, podał się do dymisji i otrzyma ponad pół miliona złotych nagrody. Przypomnijmy – za nadzór nad budową stadionu, który do dziś nie jest oddany do użytku i nie może się na nim rozegrać żaden mecz. Ponad pół miliona premii w czasie kryzysu, gdy z oszczędności likwiduje się kolejne szkoły, biblioteki itp. Otóż taki kontrakt podpisał poprzednik minister Muchy w rządzie Tuska poprzedniej kadencji. Bulwersujące, ale przynajmniej o tym wiemy. Dotychczas było to ukrywane przed opinią publiczną. Minister Adam Giersz pytany przed miesiącami o wysokość kontraktu, odmówił dziennikarzom informacji na ten temat.

Szaleństwo albo sabotaż

A premier? W dresie, w śnieżnobiałej koszulce z godłem narodowym w godzinach pracy udaje się na kort tenisowy, by dwie godziny ganiać za piłką wraz ze swoim trzyosobowym dworem – rzecznikiem, specjalistą od propagandy oraz szefem gabinetu. „Fakt” publikuje z tego fotoreportaż, analizując bekhend i forhend premiera. Dowiadujemy się, że w tenisa gra co tydzień w tych samych godzinach – od 13 do 15 – na kortach gdzieś blisko centrum Warszawy. Znając realia, takie fotoreportaże są zwykle ustawkami – fotografowani zgadzają się na zdjęcia i wiedzą, że będą one publikowane. Śnieżnobiała koszulka premiera z białym orzełkiem może sugerować, że i tym razem mogło to być wizerunkowe posunięcie, mające pewnie pokazać go jako fajnego, wysportowanego szefa rządu. Jeśli tak było faktycznie, świadczyć to może nie tylko o kompletnej utracie instynktu premiera. Dowodzi albo szaleństwa ludzi z jego dworu, którzy podpowiedzieli mu ten zabieg, jednak kompletnie nie zauważyli nastrojów społecznych, albo… sabotażu.

W końcu nie można wykluczyć, że przynajmniej dla niektórych z nich przejście do pracy na rzecz głównego rywala w walce o hegemonię w Platformie, duetu Komorowski–Schetyna, może być przecież potrzebą chwili.   


 



Źródło:

Joanna Lichocka