- My wciąż się boimy, że powiemy coś nie tak o Rosjaninie, coś nie tak o Niemcu, coś nie tak o Żydzie – mówi „Gazecie Polskiej” Jerzy Kalina, artysta rzeźbiarz, autor pomnika, który 10 kwietnia stanie na placu Piłsudskiego.
Dlaczego tak ważny jest dla Pana fakt, że ten pomnik nie przedstawia „schodów”, jak to się zwykło mówić?
To jest w zasadzie rzecz najbardziej istotna w tym projekcie. Forma wystająca i wychodząca niejako z dołu, nad którym właśnie stoimy, często jest zawężana do pojęcia schodów. To nie są schody, to jest trap, w którym znajdują się schody. Schody, które gdzieś prowadzą. W tym punkcie mamy do czynienia z całą gamą skojarzeń. Bardzo zależało mi, żeby użyć znaku łączącego ten świat, który jest przed nami, z tym, który jest poza nami. To jest zstępowanie i wstępowanie w wymiar nieskończoności. „Trapizm” opiera się dosłownie na najniższym poziomie – wyrasta wprost z dołów śmierci. W ścianach znajdują się wydrążone rękoma nisze. W tych niszach, które przypominają urny w ziemi, będzie się paliło światło. To jest część podziemna, która odnosi się do tego, co w naszej tradycji związane jest z archeologią śmierci.
Śmierci 96 ofiar, które zginęły 10 kwietnia 2010 r.?
Odwołuję się także do Łączki i do wszystkich innych momentów, gdy poszukujemy tych, którzy na zawsze mieli być przykryci absolutnym zapomnieniem… Tutaj odbywa się symboliczna ekshumacja, która będzie trwała. To właśnie z niej będzie wychodził element trapu, który jest łącznikiem między światami, pomiędzy którymi jesteśmy zawieszeni. Mówiąc kolokwialnie, jedną stopą jesteśmy na ziemi, a drugą przekraczamy już ten ostatni wymiar, do którego się udajemy. To nie jest droga donikąd. Ta droga w naszej kulturze jest właściwie dialogiem, rozmową przeszłości z tym, co obecne. To też nasze wybieganie w przyszłość. Najistotniejsze w tym wszystkim jest to, żeby zdać sobie sprawę, że nie tkwimy w jakimś jednym punkcie. To nieustanna wędrówka dusz.
W pomniku ważną rolę będzie odgrywało światło...
W trapie będą się odbijały światła umieszczone w niszach w ścianie. Na razie nie będzie to tak intensywne, jakbyśmy chcieli, ponieważ urząd miasta nie pozwolił nam podłączyć się do prądu.
Symbolika pomnika zderzyła się z częścią realnie istniejącej rzeczywistości.
Architekt Rafał Szczepański, z którym współpracuję na tym etapie, stara się zaradzić tej sytuacji. Na zakończeniu trapu zostanie wbudowana bateria, która będzie ogniwem energetycznym. To ona, przetwarzając energię słoneczną, zasili 96 punktów odnoszących się do 96 ofiar katastrofy.
Pomnik początkowo miał stanąć na skwerze…
Tak, jednak jestem zdecydowanym zwolennikiem obecnego miejsca – placu Piłsudskiego. Skwer jest usytuowany w ciągu turystycznym przeznaczonym do relaksu pośród drzew i kwiatów. Tutaj kwiaty też się pojawią, ale w zupełnie innym znaczeniu. Ta zmiana miejsca, usytuowanie pomnika wśród pustki placu pracuje na to, co wydawało mi się w zasadzie najważniejsze. Zależało mi, żeby się znaleźć w takim punkcie oczekiwania na coś, co jeszcze na pewno nam się zdarzy. Pustka jest czymś tak naprawdę nie do zastąpienia. Nie jest jałowa. To pustka, z której – tak jak z zastygłej lawy – rodzi się to, co najistotniejsze, to, co jest w nas. Wszystko to, co przekazał nam Mickiewicz czy Konwicki.
Jak na Pana pracę wpływają przeróżnego rodzaju ataki? Widzę na ogrodzeniu naklejki, macie ochronę...
To, co się dzieje dookoła tego pomnika, jednocześnie mnie buduje i rujnuje. Cała „głupawka” mnie nie martwi. Martwią mnie inne rzeczy. W tej chwili nad tą budową wznieśliśmy namiot. Strasznie przypomina mi on ten namiot, który postawili nam Rosjanie. W takim namiocie stoi resztka naszego samolotu, którą teraz odpowiednio preparują, tak żeby już nic nie znaczyła. My też tutaj musieliśmy się zamknąć, żeby mieć poczucie elementarnego bezpieczeństwa, aby odkrywać ten kawałek ziemi.
Czyli rozumie Pan to symbolicznie?
Tak, i bardzo chcę, żeby tak samo odbierali to nasi widzowie. Dodatkową formą, która ma silny przekaz, jest pustka tego placu otaczającego nas wokół. On czeka na uroczystości związane z pamięcią.
Czy także o II wojnie światowej?
My wciąż się boimy, że powiemy coś nie tak o Rosjaninie, coś nie tak o Niemcu, coś nie tak o Żydzie. Moje dzieci i ja jesteśmy już zmęczeni, gdy słuchamy idiotyzmów w stylu „jeszcze nie ta pora”, może, tak jak u Wyspiańskiego, dopiero „jutro” się odezwiemy. Ja tutaj i teraz chcę powiedzieć, co czuję i jaki jest mój stosunek do czasu, który przeżyłem w naszym kraju. Nie ma „jutro”. Niech wreszcie będzie „dziś”. Niech nareszcie nastanie ten czas, gdy będziemy wypowiadali to, co się mówi między nami.
Czytamy, czytamy, czytamy. @GPtygodnik pic.twitter.com/TvQwbmF4Rt
— Jacek Klim (@jacekbea) 28 lutego 2018