W 1989 r. dowiedzieliśmy się, że sądy nie są już postsowiecką kastą nadludzi. Że są „niezawiśli” i że jako tacy oczyszczą się sami. Ale się nie oczyścili.
Za sowieckimi tankami, za powiązaną sznurkiem i uzbrojoną w pepesze armią ciągnęły całe zastępy funkcyjnych komunistów. Jedni odpowiadali za strzelanie w plecy tym, którzy nie dość gorliwie łupili polskie ziemie, inni za instytucjonalizację kradzieży dóbr należących do Polaków, jeszcze inni mieli za zadanie tworzenie na zdobytych terenach nowych struktur. Również, a może przede wszystkim, struktur bezpieczeństwa. W ten sposób powstał aparat represji, w skład którego wchodziło także sądownictwo. Po 1945 r. te struktury płynnie przekształciły się w komunistyczny aparat represji. W latach 1945–1955 sądy skazały na śmierć ponad 8 tys. polskich obywateli. Kolejne dziesiątki tysięcy były więzione, torturowane. Uczelniane autorytety prawnicze kształciły w podobnym duchu kolejne pokolenia uczniów, na następców często przygotowując swoich synów i córki. A sądy skazywały. Żołnierzy Wyklętych walczących z Sowietami w lasach. Robotników z 1956 r. Stoczniowców z Gdyni i Gdańska z 1970 r. Z Ursusa z 1976 r. Skazywały w stanie wojennym po 1981 r. Skazywały przez całe lata 80. A w 1989 r. dowiedzieliśmy się, że nie są już postsowiecką kastą nadludzi. Że są „niezawiśli” i że jako tacy oczyszczą się sami. Ale się nie oczyścili. Tajni współpracownicy bezpieki, odziani w togi, trafiali do najwyższych sądów. Do trybunałów. Z pozycji swoich wysokich instancji umarzali sprawy. A to Jaruzelskich, a to Kiszczaków, a to innych pomniejszych. Kiedy wreszcie po prawie 80 latach powstaje system, który ma zakończyć ten wsobny chów kasty sędziowskiej, podnosi się wycie. Wycie zaskakująco ciche. Jakby wyjący wiedzieli, że poza nimi samymi nikt tego chorego systemu nie chce.
Źródło: Gazeta Polska
#sądy
Michał Rachoń