Unijni ministrowie odpowiedzialni za sprawy europejskie w najbliższy poniedziałek już po raz drugi w tym roku będą dyskutować o Polsce w kontekście prowadzonej przez KE procedury praworządności. Dyplomaci w Brukseli spodziewają się powtórki z majowej debaty. Oficjalnie, wiceszef Komisji Europejskiej Frans Timmermans ma jedynie poinformować na spotkaniu przedstawicieli państw członkowskich o stanie dialogu z polskimi władzami, jednak dyplomaci nie mają wątpliwości, że prawdziwy cel debaty jest inny. Timmermans chce ich zdaniem wykorzystać okazję do sprawdzenia „na czym stoi” i czy może w ogóle liczyć na poparcie swoich działań ws. Polski.
Warto przypomnieć, że w maju, na analogicznym spotkaniu głos w dyskusji o Polsce zabrały 22 państwa unijne, z czego większość podkreślała, że Komisja powinna dalej rozmawiać z naszym krajem i starać się wypracować rozwiązanie sporu dotyczącego praworządności. Komisja Europejska była wówczas przekonana, że takie stanowisko to wzmocnienie jej pozycji ws. Polski.
Należy podkreślić, że właśnie poparcie 22 państw członkowskich musieliby uzyskać unijni technokraci, jeśli chcieliby przeforsować uruchomienie wobec Polski art. 7 punkt 1. unijnego traktatu. Nie są to jeszcze sankcje, ale stwierdzenie przez Radę, istnienia „wyraźnego ryzyka poważnego naruszenia” wartości unijnych.
Timmermans ma jednak spory problem. Okazuje się bowiem, że w tym momencie na taką większość państw zdecydowanych wystąpić przeciwko Polsce wiceszef KE nie ma co liczyć. W tym momencie większości czterech piątych państw członkowskich, gotowych wystąpić przeciwko naszemu krajowi nie ma.
- Czym innym jest mówienie o tym, że potrzebny jest dialog i szukanie rozwiązania, a czym innym jest zagłosowanie przeciwko państwu członkowskiemu – wyjaśnia jeden z urzędników Komisji Europejskiej cytowany przez PAP.
Zgodnie z jego przewidywaniami, solidarne z Polską miałyby być Litwa, Łotwa, Estonia, Czechy, Słowacja i Węgry oraz Wielka Brytania.
Co niezwykle istotne, porażka ws. ewentualnego uruchomienia art. 7 byłaby dla Komisji Europejskiej blamażem.
- Artykuł 7 często jest nazywany opcją atomową, ponieważ wszyscy się go boją. Jego potencjał do trafienia rykoszetem tych, którzy mieliby go wykorzystać, jest większy niż potencjał dyscyplinowania celu. Jeśli aktywacja art. 7 nie powiedzie się, ponieważ nie otrzyma on wystarczającego wsparcia, rząd, który był na celowniku, może zinterpretować wynik jako uniewinnienie uzasadniające jego działania - podkreślili w swojej analizie opublikowanej przez think tank Carnegie Europe eksperci ds. europejskich Heather Grabbe i Stefan Lehne.
Na tym etapie pozostaje to jednak nadal w sferze spekulacji, ponieważ Komisja Europejska na razie czeka na rozwój sytuacji w Polsce. Nieprzekraczalną czerwoną linią ma być dla niej - jak podkreślali wysoko postawieni urzędnicy unijni - kwestia Sądu Najwyższego. Jeśli doszłoby do odwołania sędziów, wówczas Komisja ma automatycznie aktywować art. 7. Nie wiadomo, jakie wówczas byłoby nastawienie państw członkowskich.
- Ile krajów wpierałoby dalsze kroki? To czysta spekulacja. Nie będę przesądzać, jakie będą stanowiska poszczególnych państw członkowskich, ale ostatnim razem w maju wiele krajów wzywało do poprawy dialogu między Polską i KE - powiedział pragnący zachować anonimowość unijny dyplomata.