Wsparcie dla mediów Strefy Wolnego Słowa jest niezmiernie ważne! Razem ratujmy niezależne media! Wspieram TERAZ »

"Czarna" sobota miasta Dniepr. "Sceny jak z filmu katastroficznego, tylko dzieją się w rzeczywistości"

Miniona sobota, 14 stycznia, stała się „czarną” dla miasta Dniepr – w wyniku trafienia rosyjskiego pocisku Ch-22 w budynek mieszkalny zginęło co najmniej 30 osób, ponad 75 zostało rannych, a los jeszcze 33 wciąż pozostaje nieznany. - Wydawało się, że to scenografia do filmu katastroficznego, mózg po prostu nie może sobie wyobrazić, że to dzieje się w realnym życiu - mówi w rozmowie z portalem Niezalezna.pl korespondentka ukraińskiej ogólnokrajowej telewizji „Rada”, Wałeria Chołodowa.

Tak wielka liczba ofiar i rannych jest spowodowana tym, że atak miał miejsce w dniu wolnym – wielu mieszkańców zniszczonego bloku znajdowało się w domach.

Niektórzy zginęli w wyniku uderzenia odłamkami pocisków, które spadły na pobliskie ulice. Władze Dniepru ogłosiły w mieście trzydniową żałobę.

WERSJA UKRAIŃSKA [TUTAJ] / Українська версія

Korespondent portalu Niezalezna.pl w Ukrainie porozmawiał ze świadkami tragedii.

Wszystko wydarzyło się w „sypialnej” dzielnicy Dniepru, zwanej „Peremohą” (z ukr. „Zwycięstwo” – przyp.red.), około godziny 14:39 (czasu polskiego). Eksplozja była tak potężna, że słyszano ją w położonych najdalej od epicentrum rejonach miasta. Z kolei ci, którzy mieszkają w pobliżu, przeżyli prawdziwy szok.

Na kilka minut przed eksplozją Juliana Karakasz zadzwoniła do swojej mamy, która w tym momencie spacerowała z psem.

- Właśnie kończyłyśmy rozmowę i moja mama powiedziała, że włączył się alarm przeciwlotniczy i że idzie do domu. A już po kilku minutach zobaczyłam na lokalnym profilu na platformie internetowej Telegram, że nastąpił wybuch. Te kilka minut, przez które nie mogłam dodzwonić się do moich bliskich, wydawały mi się wiecznością. Na szczęście później jakimś cudem dodzwoniłam się do babci. Powiedziała, że eksplozja była tak potężna, że prawie się przewróciła

– mówi mieszkanka Dniepru. Jej matka dodaje, że widziała eksplozję.

- Byłam już blisko domu, kiedy usłyszałam eksplozję i zobaczyłam, jak niebo zrobiło się jaskrawoczerwone. Zobaczyłam też ogromną chmurę. Mój pies najpierw padł na ziemię, a potem gwałtownie zerwał się z miejsca i pociągnął mnie za smycz, ledwo zdążyłam wbiec z nim do klatki naszego bloku

– wspomina kobieta.

Anna Wernihorowa, mieszkanka dzielnicy „Peremoha”, w której doszło do tragedii, widziała moment uderzenia pocisku i wybuchu z okna swojego domu.

- Robiliśmy drobny remont w kuchni, więc okna były otwarte. Wybuch był taki, że wstrząsnął budynkiem. Natychmiast wybiegliśmy na klatkę, bo nie mieliśmy nawet czasu, by się przestraszyć. Możliwe, że to dla nas już jakiś odruch... Najczęściej teraz pierwszą reakcją dla nas jest ucieczka właśnie na klatkę schodową. Jak już byliśmy tam, poczuliśmy, że unosi się bardzo gęsty dym

- mówi mieszkanka Dniepru. To, co zobaczyli Anna i jej mąż na miejscu tragedii, wydało im się piekłem.

- Słyszałam ludzkie krzyki spod gruzów. To straszne... straszne i bolesne – przyznaje naoczny świadek.

Po tym wszystkim, co się wydarzyło, wraz z mężem i dwójką dzieci kobieta postanowiła tymczasowo przeprowadzić się dalej od miejsca tragedii. Mimo to Anna, podobnie jak setki zaangażowanych mieszkańców Dniepru, nadal pomaga tym, którzy ucierpieliw miejscu wybuchu i w jego pobliżu.

Z kolei brat męża mieszkanki Dniepru, Kateryny Juchimczuk, i jego żona mieszkają 400 metrów od miejsca uderzenia rosyjskiego pocisku.

- Oni wciąż są w szoku. Nie mogą dojść do siebie… – mówi lakonicznie Kateryna.

Mieszkaniec Dniepru Artem Łysenko, kiedy dowiedział się o zamachu terrorystycznym, udał się na miejsce, by pomóc rannym.

- Wyobrażacie sobie potężnego mężczyznę, ważącego ponad 100 kg, któremu trzęsą się ręce, jąka się i ledwo powstrzymując łzy, nie może wykrztusić ani słowa? Bo wciąż nie wie, co jest z jego siostrą: czy ona żyje, czy nie…

- mówi Łysenko. Przeraziło naszego rozmówcę również to, że wielu ludzi, którzy stracili domy, było spokojnych.

- I to jest najstraszniejszy spokój. Lekarze znają ten rodzaj szoku, kiedy człowiek, doznając najstraszniejszej rany lub urazu, może nawet nie odczuwać bólu. Ale później ból przychodzi i staje się nie do zniesienia. Niektórzy po prostu w milczeniu patrzyli na gruzy, które jeszcze kilka godzin temu były ich domem

– zauważa mężczyzna.

Jednocześnie rozmówca Niezalezna.pl dostrzega niesamowitą jedność i solidarność mieszkańców miasta, którzy zjednoczyli się wokół cudzego nieszczęścia.

- Jestem niesamowicie dumny z naszych ludzi. Przecież na miejscu działały nie tylko służby i organizacje humanitarne. Wielu przejętych mieszkańców miasta podnosiło gruzy, ratowało ludzi, przywoziło materiały budowlane, żywność i lekarstwa, rozładowywało transport humanitarny. Wielu ofiarowało dach nad głową tym, którzy stracili domy. A wszystko to - szczerze i z poświęceniem. Nawet ofiarnie. Nikt nie zwracał uwagi na poświęcony czas, energię i inne środki

- dodaje Łysenko.

- Kiedy na własne oczy widzisz zniszczony przez rakietę budynek, rozum odmawia przyjęcia tego jako rzeczywistości. Ten atak terrorystyczny (a to jest właśnie atak terrorystyczny) stał się prawdziwym szokiem. Chociaż tak naprawdę rozumiemy, że trwa wojna. I z kim ona się toczy. Ale kiedy widzisz zniszczony budynek, obok którego tak często przechodziłeś. Kiedy spod gruzów wyciąga się cudem ocalałych i tych zmarłych. Kiedy ratownicy drugiego dnia mówią w komunikacie, że prawie nie ma szans na znalezienie kogoś żywego – trudno to wytłumaczyć wojną

– mówi Artem.

Korespondentka jednej z ukraińskich ogólnokrajowych telewizji - „Rada” - Wałeria Chołodowa mówi, że kiedy ona i operator kamery dotarli do „Peremohy”, ponownie ogłoszono alarm przeciwlotniczy, a ratownicy ostrzegli o dużym prawdopodobieństwie drugiego ataku, więc kazano szybko oddalić się na co najmniej 500 metrów.

- Dookoła absolutna ciemność, na drodze dziesiątki karetek pogotowia, wozy strażackie, specjalny sprzęt ratunkowyoraz słup dymu i kurzu nad gruzami zniszczonej klatki bloku mieszkalnego. Wydawało się, że to scenografia do filmu katastroficznego, mózg po prostu nie może sobie wyobrazić, że to dzieje się w realnym życiu. Co pół godziny ratownicy ogłaszali minutę ciszy, aby usłyszeć ludzi pod gruzami i w zablokowanych mieszkaniach sąsiadujących ze zniszczoną klatką. Robiło się coraz więcej osób wokół miejsca tragedii, oni przywozili ciepłe rzeczy, jedzenie i herbatę. Pojechało tam dosłownie całe miasto. Po drugiej stronie budynku, na podwórku, przebywali okoliczni mieszkańcy, którym ze względu na zagrożenie zabroniono wchodzić do mieszkań

– relacjonuje dziennikarka.

Stamtąd wolontariusze z różnych organizacji międzynarodowych zabierali tych, których domy zostały poważnie zniszczone, i transportowali ich do tymczasowych schronisk.

- Nikt z tych, kto tam był, nie miał w sobie strachu – tylko ból, nadzieję i złość – mówi Wałeria.

Według Rady Miasta Dniepr w budynku, który ucierpiał, mieszkało ponad 1,1 tys. osób. W wyniku uderzenia dwie z osiemnastu klatek budynku zostały całkowicie zniszczone. Ten i sąsiednie budynki są odłączone od wszelkich mediów. Po zakończeniu akcji ratunkowej władze Dniepru zdecydują, które części bloku nadają się do zamieszkania.

Wołodymyr Buha - ukraiński dziennikarz, autor tekstów piosenek, były wieloletni korespondent Działu Świat „Gazety Polskiej Codziennie”.

Tłumaczyła - Olga Alehno

 

 

 

 



Źródło: niezalezna.pl

#Ukraina

Wołodymyr Buha